piątek, 17 maja 2019

Rozdział 16


Mitia nie miał zazwyczaj wielkich oczekiwań, ale tego dnia prawie biegiem przebył drogę ze szkoły do domu. Niby już dawno się nauczył, że w rodzinie Demkowiczów zajmował ostatnie miejsce, jednak w oglądanych przez niego z zapartym tchem bajkach, często zdarzały się cuda - Calineczce wyrosły skrzydła, a Kopciuszek z popychadła awansował na żonę księcia. Dzisiaj były jego urodziny więc liczył, że babcia przynajmniej upiecze, jak co roku, czekoladowy tort z jego imieniem, na którym zapłonie osiem świeczek. Od poprzedniego mierzenia urósł co najmniej cztery centymetry, niestety nie miał komu się tym pochwalić. Ostatnio starsza pani źle się czuła, a chore kolano bardzo jej doskwierało. Martwił się o nią i zadowoliłby się nawet ciastkiem z pobliskiego supermarketu, jeśli to ulżyłoby jej w bólu i znowu śmiała się jak dawniej. Chłopiec starał się być grzeczny i nie sprawiać kłopotów, niestety z racji swojej natury prawdziwego wiercipięty, niezbyt mu to wychodziło.
   Tata z mamą przysłali poprzedniego wieczora jedynie zdawkowe życzenia wszystkiego najlepszego, czyli nie wiadomo czego, wraz z elegancko zapakowanym prezentem. Transformens, o którego wcześniej wszystkich zanudzał, stał na półce nawet nie wyciągnięty z plastykowego pudełka. Przestał go cieszyć zaraz po tym, kiedy się dowiedział, że ważny dla niego dzień spędzi tylko we dwójkę z babcią, a obiecana wyprawa do ZOO znowu została przełożona na bliżej nie określoną przyszłość. Rzucił z impetem w kąt przedpokoju plecak z książkami.
- Babciaaa...! Dostałem piątkę. - Tym razem czuł dumę ze swojej pracy. Pani była surowa, a on nie posiadał talentu plastycznego i zazwyczaj dostawał co najwyżej trójki. Temat zapisany na tablicy brzmiał - ,, moje najskrytsze marzenie". Koledzy narysowali siebie jako gwiazdy estrady, strażaków w czerwonych samochodach, rycerzy machającymi mieczami, policjantów, a dziewczyny jak to dziewczyny na ich obrazkach widniały same księżniczki, modelki, aktorki, tylko jedna się wyrwała z Super Women. Nikt nie mógł zrozumieć, dlaczego u niego na kartce był zwyczajny stół zastawiony świątecznymi smakołykami, a wokół niego cała, uśmiechnięta rodzina. Jedynie pani pokiwała głową,  jakoś tak wyjątkowo ciepło się do niego uśmiechnęła i pogłaskała po ciemnych włoskach.
Włożył buty do szafki i powiesił kurtkę na wieszaku, by nie denerwować babci, która nie lubiła nieporządku. Niestety zamiast niej zobaczył siedzącą w kuchni sąsiadkę, sądząc po zapachu podgrzewała pomidorową.
- Nie krzycz Skarbeczku, Lidia została w szpitalu. Pan doktor da jej syropku i będzie jak nowa. - Wysoki głos ranił jego wrażliwe uszy. Nie przepadał za nią, zawsze traktowała go jakby jeszcze nosił pieluchę, a on przecież był już prawie dorosły. W końcu miał osiem lat. - Dzwoniłam do mamy. Zajmę się tobą dopóki nie wróci.
- Och... - Wszystkie plany i nadzieje Miti w jednej chwili legły w gruzach. Chciało mu się płakać, ale dzielnie powstrzymał łzy. Nie miał zamiaru dać nieznośnej kobiecie pretekstu, aby się nad nim litowała. - Dlaczego mama do mnie nie zadzwoniła? Dostałem od Andrieia telefon.
- Może nie chciała ci przeszkadzać w szkole? - Postawiła na stole garnek z zupą. -Lubisz pomidorową?
- Wolę kanapki. - Wydął wargę, upodabniając się do sławnego brata, kiedy ten nad czymś intensywnie myślał. Ciekawe czy któryś z kolegów z klasy, dostał zamiast urodzinowego tortu rozpaćkaną, brudno czerwoną breję?
- Ale grymaśnik. Babcia cię strasznie rozpuściła Pomponiku. - Nie znosił tego przezwiska z przedszkola, wtedy jego ukochana czapka miała mnóstwo kolorowych, wełnianych pomponów. Nadal ją trzymał na dnie pudełka ze skarbami. Tata mu ją kupił kiedy byli pierwszy raz i jedyny raz w wesołym miasteczku. Niewiele myśląc chłopiec pokazał  język i wszytko co miał w buzi wypadło na stół.
- Skaranie boskie z tobą...- Machnęła na niego ręką i poszła po ścierkę. - Idź się spakuj. Pomieszkasz trochę u nas.
- Nie jestem głodny. - Mitia wstał z krzesła i pobiegł do swojego pokoju. Nie miał najmniejszego zamiaru znowu spać w jednym pomieszczeniu z dorosłymi synami sąsiadki, tak jak pól roku temu, kiedy babcia przechodziła operację woreczka żółciowego. Te dwa, stare barany, chodziły z Andrieiem do jednej klasy, grały na konsoli do białego rana, nie prały skarpetek a ich bąki cuchnęły tak, że robiło mu się niedobrze. W dodatku od lat mieli na pieńku z bratem, któremu zwyczajnie zazdrościli powodzenia u dziewczyn i w związku z tym wyżywali się na nim, jak tylko ich matka wyszła z domu. Nie przyszło im do głowy, że panny nie lubiły brudasów, przynajmniej te, które on znał. Mitia postanowił, że tym razem zachowa się jak dorosły mężczyzna i nie pozwoli się gnębić gorylom. Usiadł na swoim łóżeczku i przytulił buzię do ulubionej poduszki. Z powłoczki patrzył na niego Batman, zawsze chciał być taki jak on - nieuchwytny, sprytny i walczący w mroku ze złem. W tym momencie przypomniał sobie ostatnie słowa siostry. Skoro Andriej nie miał w tej Ameryce kolegów i ucieszy się z jego przyjazdu to...
Zaczął pakować niewielki plecaczek tak jak go uczyli mali skauci, jedynie najpotrzebniejsze rzeczy. Na końcu wsypał zawartość skarbonki do kieszonki kurtki. Uznał, że za tyle euraków, dojedzie nawet na Marsa, a L.A było przecież jedynie za oceanem. Wyciągnął notes i skreślił kilka słów. Karteczkę włożył do koperty, dorzucił z uśmieszkiem małą niespodziankę i zostawił w widocznym miejscu na blacie biurka. Wyjął telefon i zadzwonił po taksówkę. Ukradkiem wymknął się z domu tylnymi drzwiami, słyszał jeszcze jak sąsiadka zawzięcie plotkuje ze swoją córką przez okno.
- Ci Demkowicze, niby tacy przykładni, Sofija została nawet Matka Roku, a ciągle podrzucają dzieciaka niczym pakunek. Normalnie jak kukułka.
- Nie musisz się na to godzić. Dlaczego nie powiesz, żeby sami się nim zajęli?
- Niby jak? Oboje są w Pekinie. Mam go tam wysłać pocztą?
- Zgłoś do opieki społecznej, że nie ma kto zająć się chłopcem. Może w końcu by coś do nich dotarło, choćby ze wstydu.
- Szkoda mi Lidii. To taka dobra kobieta. Ale stara i schorowana, nie dla niej niańczenie wnuków.
- Sama widzisz! Wrócą za tydzień, a ten mały gorszy do upilnowania niż worek mrówek. Jak się coś stanie to będzie na ciebie.
- Przesadzasz.
                                                                ***
Mitia od dobrej godziny siedział na lotnisku, obserwując odprawy pasażerów. Czasami podróżował z rodzicami i był dość dobrze zorientowany jak przebiegają. Wiedział, że bez paszportu i opieki dorosłego nigdzie nie poleci. Po drodze wymyślił sobie całkiem sprytny plan, w jego realizacji potrzebował jednak odrobiny szczęścia. Dokładnie sprawdził loty do L.A, gdzie mieszkał Andriej. Bystre oczy chłopca wypatrywały odpowiedniej osoby. W końcu przyszedł. Wysoki mężczyzna pchający przed sobą na wózku bagażowym walizkę oraz dużą klatkę. Śmiało podszedł do niego, zatrzymał się grzecznie obok i zagadną.
- Dlaczego jest zasłonięta?
- Mój pies jest strachliwy, lepiej się czuje, kiedy nie widzi zbyt wiele.
- Jak się nazywa?
- Karmelek.
- Jak cukierki, którymi zajada się moja siostra, kiedy myśli, że nikt nie widzi. Daleko pan leci?
- Tak Panie Ciekawski, do L.A.
- Aha. A Karmelek nie będzie głodny?
- Nie. Ma swoje ciasteczka, karmę i poidełko z wodą. Możesz go na moment popilnować, muszę skorzystać z łazienki? - Mężczyzna przyjrzał się uważnie dziecku. Chopiec był miły, ładnie ubrany i rezolutny. Spokojnie czekał na rodziców, którzy pewnie załatwiali sprawy związane z odprawą. Miał nadzieję, że nic się nie stanie jak zostawi go z psem na kilka minut.
- Też jak się denerwuję chce mi się siku. - Mitia zrobił minę doświadczonego życiem podróżnika. Kiedy zniknął z horyzontu, szybko otworzył klatkę i z trudem wyciągnął z niej zaspanego labradora, który najwyraźniej dostał jakiś środek uspokajający. Lekko nim potrząsnął i podetkał po nos jeden z przysmaków. Łakomczuch, choć mocno zaspany, ruszył za nim. Nikt nie zwrócił uwagi na malucha ciągnącego na smyczy dużego psa, w kierunku najbliższych drzwi. Przywiązał go do słupka na parkingu, pogłaskał po kudłatym łebku i pocałował w ucho.
- Nie martw się, niedługo ktoś cię znajdzie. Na pewno masz chipa i szybko wrócisz do domu. - Wiedział, że zwierzaki jadące za granicę muszą go mieć. - Nie gniewaj się na mnie. Wiesz, ja nie teraz mam domu. Nikt o mnie nie dba tak jak o ciebie. A mój jest fajny, będę mu pomagał to na pewno mnie zadomowi u siebie. - Zanurzył jeszcze raz rękę w miękkim futrze i biegiem wrócił na lotnisko. Dosłownie w ostatniej chwili udało mu się wpełznąć do klatki i zatrzasnąć drzwiczki. Trochę się bał, ale to nie mogło być gorsze od tego, jak synowie sąsiadki zamknęli go w szafie na całą noc, w czasie ostatniego pobytu w jej domu.
                                                                       ***
Adam nareszcie miał dla siebie kilka godzin spokoju. Odkąd został zmuszony do przyjęcia, przez cwaniaków z wytwórni PERFORMANCE, całej bandy artystów różnej maści, w domu rzadko było tak cicho. Aktorzy pojechali na plan, Celina na zakupy, a najbardziej rozpuszczony i wymagający z lokatorów Luogo Di Silenzio pojechał ze swoim menadżerem na kontrolę, do pobliskiego szpitala. Zakłopotany pisarz uznał, że jeśli w najbliższej przyszłości ludzie przestaną kupować jego powieści, będzie mógł zostać akrobatą w niskobudżetowym cyrku, bo unikanie zachłannych dłoni Andrieia wymagało coraz wyższych leveli, nie wspominając już o nieustannym napięciu w dolnej połowie nieposłusznego ciała. W sumie wycieczkę na biegun północny też mógłby zaliczyć. Nigdy nie wziął tylu zimnych pryszniców, więc trochę śniegu czy mrozu na pewno go nie wystraszy, dzięki Księciuniowi był porządnie zahartowany. Chwycił za telefon z zamiarem ponarzekania sobie na swój ciężki los do przyjaciółki. W tym momencie się zreflektował. Właściwie co mu się tak nie podobało? Nawet sobie tego nie uświadamiając wziął serwetkę ze stołu i skreślił na niej krótką listę mankamentów swojej sytuacji.

                             Spis skarg i zażaleń, cholera wie do kogo!

- Włóczy się za mną ciacho pierwszej klasy za które większość moich  znajomych dałaby się posiekać na tatara
- Wszędzie natykam się na duże dłonie o długich, zwinnych palcach które zamieniają mnie w mimozę
- Serce bije mi jak oszalałe i  tłoczy spienioną krew przez żyły, co podobno, według mojego dowcipkującego lekarza, jest zdrowe oraz zapobiega zatorom i zawałom
- Mam takie sny, że nie przyznałbym się do nich nawet pod groźbą karabinu
                                   Ten szalony drań mnie wykończy!

   Adam przeczytał co napisał, jęknął i klepnął się w czoło. Każdy normalny człowiek wyśmiałby go za takie problemy, a wielu chętnie by je od niego zabrało i jeszcze dorzuciło  jakiegoś gratisa. To nasunęło mu kolejny pomysł. Mógłby dać do gazety ogłoszenie.

'' Oddam tanio! Jeden przystojny Anioł, seksowne metr dziewięćdziesiąt, w pakiecie syreni głos i hipnotyzujące oczy. Należy dobrze karmić . Wymagający w pielęgnacji. Polecam koneserom."

   Pisarz miał wiele zaległości i powinien zabrać się do pracy, ale jego myśli całkowicie powędrowały na bezdroża. Mimo, że Andrieia nie było w domu ciągle czuł jego obecność. Z każdego kąta wyglądała łobuzersko uśmiechnięta anielska gęba. Żaden porządny facet nie powinien mieć takich ust, ktoś powinien tego zakazać państwową ustawą.
- Chyba dostałem obsesji! - Adam sam na siebie tupnął nogą. - Czas na psychiatrę! - I pewnie wziąłby kolejny bardzo zimny prysznic lub zapisał się do poradni zdrowia psychicznego, gdyby nie zadzwonił telefon.
- Sierżant Kukuła. - Rozległ się nieznajomy, służbisty głos. - Czy rozmawiam z panem Demkowiczem?
- Nie ma go w domu. Wróci wieczorem. - Adam był ciekawy, co takiego znowu  narozrabiało Bożyszcze Tłumów. Jego menadżer miał pełne ręce roboty. Czyżby jakiś kumpel wysłał mu w paczce dragi?
- A pan to kto? - Siwowłosy policjant był weteranem. Starał się ostrożnie dobierać słowa. Nikt nie lubił niespodzianek, zwłaszcza takich. Chciał jak najszybciej pozbyć się nieoczekiwanego mieszkańca psiego transportera, którego ku swojemu niebotycznemu zdumieniu, odkryli pracownicy lotniska. Na szczęście umiał mówić po angielsku, a nawet znał adres.
- Adam Zauber, kiedyś pisarz, obecnie zapracowany właściciel hotelu na odludziu. - Skoro już walił się na niego kolejny problem, to przynajmniej sobie trochę ponarzeka. - Wikt i opierunek wliczony w pokój. - Miał jeszcze wolną piwnicę, może stróż prawa z niej skorzysta. Jedna osoba mniej, jedna więcej, co to za różnica? A on poczułby się nieco pewniej mając go pod podłogą. - Rozrywek też nie brakuje, niektóre nawet ekstremalne. - Tu mężczyźnie przypomniały się ostatnie wyczyny Anioła pod tytułem,, albo mnie zechcesz albo się usmażę bądź utopię".
- Aaa.... Ten od ,,Dawno... dawno... i nieprawda"? Znam. Najlepsza komedia jaką oglądałem. - Sierżant zrozumiał, że trzeba nieco podnieść ofiarę na duchu, zanim zwali jej na głowę ,,małe co nieco". - Niestety zaliczyłem już urlop.
- Taaa... - Westchnął Adam z rozmarzeniem. - Jeszcze pamiętam ten piękny czas, kiedy beztrosko stukałem w klawiaturę. - Na moment zapomniał o przedmiocie rozmowy. - Cichy dom, mewy za oknem, szum oceanu w oddali.
- Demkowicz musi coś odebrać. Znaleźliśmy na lotnisku pośród bagaży. - Mężczyzna nie dał się zbić z tropu elokwentnemu pisarzowi. - To bardzo ważne.
- Wyślijcie ekspresowym kurierem. - Nie rozumiał po co tyle zawracania głowy z jakąś zaplątaną przesyłką. - Raz się żyje. Zapłacę.
- Niestety musi być osobiście do rąk własnych.
- Nie może poczekać? - Uznał, że Demkowicz może się sam pofatygować. Nie chciało mu się tłuc taki kawał do L.A.
- Mowy nie ma. - Spryciarz wyślizgiwał mu się z rąk. Nie na darmo Zauber został określony przez media jedną z najinteligentniejszych osób w Stanach. Policjant nie miał zamiaru dłużej użerać się z małym przestępcą, któremu podczas krótkiego pobytu w komisariacie udało się zepsuć automat do napoju życia czyli kawy, zawiesić system na dobry kwadrans i otworzyć tymczasowe cele. Nie dało się go spuścić z oka nawet na sekundę.
- No dobra. - Adam uznał, że jak mus to mus. - Gdzie mam przyjechać?
- L.A. Komisariat 213, ten na skrzyżowaniu Alei Kasztanowej i Wiśniowej. - Mężczyzna uśmiechnął się pod wąsem. Już prawie, prawie był na finiszu. Przechytrzenie innego lisa było miłym akcentem na koniec ciężkiego dnia.
-  Odkąd policja zajmuje się przesyłkami? - Włączyła mu się czerwona lampka. - Dorabiacie na usługach pocztowych? - Złośliwie nawiązał do ostatniego strajku, kiedy to stróże prawa domagali się podwyżek, bo nawet listonosze lepiej zarabiają.
- Takie czasy proszę pana. - Nie dał się sprowokować. - Policja zamiata wszystkie brudy tego miasta. Do zobaczenia. - Szybko wyłączył telefon. Pisarz najwyraźniej nabrał podejrzeń.
***
   Adam zamówił taksówkę, nie był zbyt dobrym kierowcą i kiedy mógł unikał jeżdżenia samochodem. Rozsiadł się wygodnie i wyciągnął gazetę. Na szczęście nie śmierdziało papierosami. Postanowił sobie zapisać numer właściciela, mógł się jeszcze przydać.
 Po drodze zastanawiał się jakiej nagrody zażąda od Demkowicza za tą nużącą wycieczkę. Nigdy nie widział jak tańczy.  Może zrobi taki prywatny występ, tylko dla niego.
- Znowu się zaczyna. - Klepną się po raz kolejny w czoło. Najwyraźniej z obsesji nie tak łatwo się było wyleczyć jak mu się wydawało.
- O coś pan pytał? - Biedny kierowca nie miał pojęcia, jak zamotany był jego pasażer. Mówiący do siebie ludzie zdarzali sie aż nazbyt często, więc na ogół się nimi nie przejmował.
- Daleko jeszcze?
- Jakieś pól godzinki, to po drugiej stronie dzielnicy.
- Niech pan na mnie zaczeka. Powinienem szybko załatwić sprawę i wracam do domu.
   Kiedy pisarz stanął przed kontuarem na komisariacie policji jego cierpliwość była już na wyczerpaniu. To miał być jego wolny dzień, a on włóczył się po mieście, bo jakiś policjant, nie potrafił przechować w magazynie paczki. Dziewczyna z dredami, natychmiast po podaniu nazwiska z nieśmiałym uśmiechem podała mu do podpisania jeszcze pachnący farbą egzemplarz jego książki, a potem zaprowadziła go do gabinetu komendanta. Nie spodziewał się tylu ceregieli z powodu przesyłki. Zmarszczył brwi i wszedł do środka. Siedzący za biurkiem mężczyzna uśmiechnął się szeroko. Wskazał na siedzącego na fotelu skulonego, ciemnowłosego chłopca, niesamowicie brudnego i o zgrozo, z mokrą plamą z przodu spodni.
- Oto samobieżna, gadająca, cudem znaleziona przesyłka dla pana Demkowicza.
- Co takiego?! - Pisarz wrósł w ziemię i wytrzeszczył oczy.
- Przedstaw się mały?
- Mitia...- wyszeptał nieśmiało zerkając na Adama. Spodziewał się rozgniewanego brata, który co prawda zawsze dawał mu karę, ale po jej odbyciu całował i wybaczał wszystkie wybryki, a ten nieznajomy wyglądał groźnie, prawie warczał i najwyraźniej miał ochotę skrzywdzić kapitana Kukułę. Nie bardzo wiedział czego się spodziewać. Ale był dużym chłopcem i nie miał zamiaru pozwolić, by ktoś temu zaprzeczał. -  I nie jestem mały, mam osiem lat. - Wydął wargi zupełnie jak Andriei, kiedy był z czegoś niezadowolony.
- Nie bój się. - Pisarz zreflektował się widząc strach w oczach chłopca. Trochę przypominał mu jego samego z czasów, kiedy wiecznie pijani rodzice przestali zajmować się domem. - Zawiozę cię do brata. - Uklęknął przed fotelem. - I masz rację, jesteś wysoki jak na osiem lat, pewnie najwyższy w klasie.
- Nie, Olek jest wyższy, ale musi nosić aparat, by rosną mu krzywe zęby.
- Za ty jesteś najprzystojniejszy prawda?
- Och... - Chłopczyk zarumienił się zakłopotany, jeszcze żaden dorosły nie powiedział mu nigdy komplementu, zawsze wszyscy zachwycali się Andrieiem, ewentualnie Zoją. Wyprostował się, obciągną bluzeczkę i odparł rezolutnie. - Ewa też tak myśli. Powiedziała, ze jestem najładniejszym chłopcem w szkole. Olek się wtedy wściekł i dwa razy włożył mi głowę do kibelka.
- Płakałeś? - Zapytał miękko. Nad nim też się znęcano w szkole, ale nauczył się odgrywać po swojemu.
- Troszeczkę. Ale na następny dzień wrzuciłem mu do soku tabletkę na przeczyszczenie. Pożyczyłem od babci. Latał do tego kibelka do końca lekcji.
- No proszę, prawdziwy Demkowicz, nie tylko przystojny, ale jeszcze elokwentny i zaradny. - Pogłaskał chłopca po główce, natychmiast przestał ukradkiem wycierać niechciane łezki rękawem kurtki. - Proszę o dokumenty. - Zwrócił się do kapitana, który obserwował scenkę z serdecznym uśmiechem. Nie tylko pozbył się psotnego łobuza, ale też znalazł mu całkiem porządny dom. Zauber miał w L.A bardzo opinię honorowego człowieka o szczerym sercu, który nie popuszcza wrogom, ale jest bardzo lojalny wobec przyjaciół.
   Pół godziny później Adam z owiniętym kocem Mitią, któremu zamykały się oczy, siedział już w taksówce. Zatrzymali się jeszcze pod galerią, gdzie kupił kilka niezbędnych sztuk odzieży dla chłopca. W tym czasie czuwał nad nim kierowca.
Po tym co mu opowiedział kapitan, zastanawiał się nad stosunkami panującymi, w tej podobno idealnej rodzinie. Jak to się stało, że taki maluch, zamiast się zwierzyć z kłopotów mamie, wolał powędrować na drugi koniec świata? Andriei będzie mu musiał co nieco wyjaśnić. Tym razem nie pozwoli się zbyć. I guzik go obchodziło, że to jego prywatne sprawy. Wyciągnął komórkę z kieszeni.
- Piękny, czy odebrałeś telefon z domu?
- Nie. A dlaczego pytasz? Byłem zajęty, a dzwoniła jedynie upierdliwa sąsiadka babci. Wiem, że jest w szpitalu, rozmawiałem z nią, ale to nic poważnego. Matka tam będzie niedługo więc się wszystkim zajmie.
- Może jednak powinieneś. - Najwyraźniej staruszka nie chciała nikomu przeszkadzać i wiele ukrywała przed swoimi bliskimi. - A Mitia?
- Musi tam zostać, chodzi do szkoły. - Demkowicza trochę dziwiły te pytania o rodzinę, ale zrobiło się mu przyjemnie, że mężczyzna tak się interesuje jego sprawami.
- No cóż. - Skoro tak, to postanowił nic mu nie mówić. Lekki wstrząs dobrze mu zrobi. - Mam dla ciebie niespodziankę.
- Mała, duża, do jedzenia? W pudełku, jak pachnie, mówi? - Andriei próbował wyciągnąć coś z pisarza.
- Czym szybciej przyjedziesz, tym szybciej ją zobaczysz. - Adam miał wielką ochotę nastawić aparat i uwiecznić wielką chwilę.
- Tęskniłeś za mną prawda? - Doszedł do wniosku, że pisarz dzwonił właśnie z tego powodu. Kilkanaście godzin z dala od niego dłużyło mu się ogromnie. Uzależniał się coraz bardziej od tego pyskatego elfa.
- Phi... Też coś! - Może i mężczyzna miał lekką obsesję, ale z całą pewnością nie przyzna się do niej temu zarozumiałemu Księciuniowi.