niedziela, 15 września 2019

Rozdział 17


   Dawno mnie nie było i trochę zardzewiałam. Może się wam jednak spodoba kolejny rozdział.

   Andriei wiadomość Adama o niespodziance wziął naprawdę poważnie do serca. Ciekawość nie dawała mu spokoju, co też pisarz, do tej pory bardzo powściągliwy w okazywaniu uczuć, dla niego przygotował. Postanowił nie pozostać w tyle i postawił na niewielkim stoliku, znajdującym się w ich nadal wspólnej sypialni, pięknie pachnący bukiet kwiatów, w najładniejszym flakonie, jaki znalazł w dom. Zaświecił nawet kilka wyżebranych od Jenni świec, licząc na wywołanie romantycznego nastroju, w upartym mężczyźnie, który być może zaowocowałby paroma gorącymi całusami. Sam zwichrzył włosy, odpiął kilka guzików koszuli  pod szyją, usiadł w fotelu i przybrał najseksowniejszą jego zdaniem pozę ,, tyle dobra i wszystko twoje”, by po chwili zmienić ją na ,, porzuciłeś mnie draniu bez serca i cierpię w samotności”. Trwał tak jakiś kwadrans i właśnie zaczął się niecierpliwić, gdy usłyszał stukot butów na parkiecie. Głupie serce natychmiast zaczęło mu szybciej bić, zanim zaskoczył rozum, ono już swoje wiedziało. Drgnęły drzwi.
- Gdzieś ty się podziewał? Miałeś posmarować mi plecy. – W głosie Andrieia zabrzmiał lekki wyrzut. Doskonale wiedział jak wzbudzić w pisarzu wyrzuty sumienia. Jednego jednak nie mógł przewidzieć nawet w najfantastyczniejszych snach. Życie zawsze było najlepszym, najbardziej pomysłowym scenarzystom.
- Andriuszkaaa… - Ciemnowłosy pocisk wyskoczył nagle zza pleców mężczyzny i rzucił się w jego kierunku. Piszcząc z radości wdrapał mu się na kolana i omal nie udusił ściskając za szyję.
- O …Mój… Boże…!! Co ty tutaj robisz Pyszczku? – Tak nazywali chłopca wszyscy w domu z racji nigdy nie zamykających się ust, które wypuszczały z siebie setki słów na minutę. – Śmierdzisz jak bezdomny. – Oczy mężczyzny od pierwszej chwili były niemal okrągłe. Musiał przyznać, że niespodzianka wyjątkowo się pisarzowi udała. Potem się z nim policzy. Stał oparty o ścianę i przyglądał się mu z nieodgadnionym uśmieszkiem.
- Bo ja jestem bezdomny… - Mała buzia skrzywiła się do płaczu, a Adam zmarszczył brwi i zrobił krok w jego stronę.
- Jak to? Gdzie mama? – W głowie miał kompletny zamęt.
- A skąd ja mam wiedzieć? Nawet nie zadzwoniła w moje urodziny. Babcia jest bardzo chora. A do tej sąsiadki nie pójdę za żadne skarby! Jej synowie są paskudniejsi niż trolle.
- Z kim przyjechałeś? – Andriei nadal w szoku, odgarnął mu włosy z brudnego czoła.
- Sam. Mam już osiem lat. – Chłopiec dumnie wypiął chudą pierś. – Mówiłeś, że męscy mężczyźni nigdy nie płaczą i są dzielni.
- Co za żałosne bzdury wpierasz temu biednemu dziecku? – Warknął Adam.
- Mitia, przestań zmyślać! – Zaszokowanemu mężczyźnie puściły nerwy.
- Mówię prawdę. – Zaczął pochlipywać. Zrobiło się mu przykro, że ukochany brat tak się na niego rozgniewał. Może powinien zostać w domu? Niechciane łzy same popłynęły mu z oczu. – Oni zamykają mnie w szafie wiesz… ? Ja trochę… Trochę boję się jak jest ciemno.
- Co się dzieje u mnie w domu?! – Ryknął Andriei, a zaskoczony chłopiec zastygł z szeroko otwartymi ustami, przestał nawet mrugać, niczym królik zahipnotyzowany przez węża.
- Zamknij się idioto! Masz pojęcie, że tym głosem mógłbyś walić mury? – Pisarz zamachnął się i rzucił w niego jaśkiem, przywracając natychmiast zdrowy rozsądek. Świat w ciągu ułamka sekundy wrócił na swoje miejsce. – Nie strasz dziecka. Jest zmęczony i przerażony. Zabierz go do siebie, tam jest rozkładana kanapa. Trzeba go umyć, nakarmić i położyć do łóżka. Potem wszystko ci wytłumaczę.
                                                                          ***
   Wykąpanie, nakarmienie i utulenie brata do snu zabrało Andrieiowi dobre dwie godziny. Oczywiście wpakował się mu do łóżka, a on nie miał serca go z niego wyganiać. To co opowiedział mu wystraszony chłopiec przechodziło ludzkie pojęcie. Okazało się, że jego rodzina nie była tak idealna jak sobie to do tej pory, naiwnie wyobrażał. Zresztą innej nie znał, jako dziecko był izolowany od świata zewnętrznego, ciągle zajęty biegał od jednych zajęć dodatkowych do innych, nie miał żadnego porównania. Zajęty karierą, nie poświęcał rodzeństwu zbyt wiele czasu, uważał, że od tego byli rodzice, którzy od kilku lat przestali czynnie występować na scenie. Uznał, że skoro mieli teraz o wiele mniej na głowie, zajęli się domem i dorastającymi dziećmi, które potrzebowały ich troski i uwagi. Ależ był niemądry. Zapomniał jak bardzo bywał w domu samotny. Zawsze najbardziej liczył się Andriei wschodząca gwiazda, a nie Andiei syn. Już przyjazd Zoji, powinien dać mu do myślenia. Kto pozwala takiej smarkuli na samotną podróż na drugi koniec świata? Ciężko westchnął otwierając drzwi do sypialni Adama. Romantyczny nastrój całkowicie trafił szlag. Dlaczego zrobiło się tak zimno? Otulił się połami swetra i potarł lodowate dłonie. Powoli podniósł głowę. Czarne oczy napotkały zielone, zanurzyły się w ich cieple i blasku. Drgające w nich złote iskierki przypominały te w płonącym kominku, w które uwielbiał się wpatrywać.
- Chodź do mnie. – Szept przyniósł ukojenie, a czułe ramiona szczelnie go otuliły. – Odpuść. Najważniejsze, że Mitia dotarł zdrowy i cały. Wszyscy jesteśmy zmęczeni.
- Jest jeszcze taki mały. – Coś go dławiło w gardle, ledwo mógł mówić. - Przyjechał w klatce, niczym zwierzątko.
- Jutro się zastanowimy co zrobić. – Łagodnie gładził drżące plecy mężczyzny. Bał się, że ta sprawa będzie miała poważne konsekwencje. Trudno. Najwyższy czas, by Andriei przejrzał na oczy i stawił czoła rzeczywistości. Wyglądało na to, że dla swoich bliskich był jedynie sprawną maszynką do zarabiania pieniędzy. Inne dzieci się nie liczyły, bo nie oferowały nawet ułamka jego możliwości, dlatego spychano je na margines. Każdy telefon, który miał z domu, dotyczył jedynie lukratywnych kontraktów. Nikt nigdy nie zapytał jak się czuje w zupełnie obcym kraju, nie tęsknił, nie zapewniał o miłości.
- My…? – Takie małe słówko, a potrafiło pokolorować od nowa świat.
- Tak. – Usiadł na łóżku. - My. – Obawiał się, że jeszcze tego pożałuje.
- Mogę tutaj zostać? – Ciche, nieśmiałe pytanie sprawiło, że serce Adama całkowicie się roztopiło. Czarne, wpatrzone w niego oczy, pojaśniały.
- Oczywiście. – Poklepał miejsce obok siebie. – Powiem tylko gosposi by miała na małego oko, gdyby się obudził. – Zadzwonił do Celiny, która po krótkiej wymianie zdań udała się na kanapę w domku gościnnym, gdzie postanowiła spędzić noc.
- Och.– Rzucił się z impetem do przodu, aż jęknęły sprężyny. – Jest świetne.- Niczym dziecko rozpostarł szeroko ręce i nogi, oczywiście nie pozostawiając ani skrawka wolnego miejsca.
- Posuń swoje szanowne wdzięki Księciuniu! – Burknął Adam na widok beztrosko rozwalonego na materacu mężczyzny. Zawsze podziwiał jego umiejętność błyskawicznego przechodzenia z jednego nastroju w drugi.
- Moja Pani… - Podniósł kołdrę, wturlał się pod nią, a potem zgarnął prychającego na niego pisarza. Odwrócił go tyłem do siebie i wtulił się mu w plecy. Przez chwilę z rozkoszą obwąchiwał jego kark, przy akompaniamencie zduszonych pisków.
- Mam łaskotki kretynie! – Wykończony pisarz, który od dłuższego czasu dyskretnie poziewywał, wił się jak nadziany na haczyk robak. Znał Demkowicza, ale znowu dał się wciągnąć w jego gierki. Słabość do tego drania kiedyś go zgubi. Gorący oddech na szyi wzbudzał sensacje w całym ciele. – Zachowuj się, albo wylądujesz na dywanie.
- Będę grzeczny. Słowo. – Natychmiast spokorniał w obawie przed wyrzuceniem z ciepłego łóżka. Jeszcze nigdy nie miał takiej słodkiej przytulanki. Mocniej przygarnął nadąsanego pisarza. Z przyjemnością obserwował coraz ciemniejsze rumieńce na jego policzkach.
- Obyś go dotrzymał. – Zrobiło się strasznie gorąco. Kołdra wydała mu się zbyt ciężka. Próbował spod niej wypełznąć, ale został stanowczo powstrzymany. Księciunio niby taki szparag, ale miał sporo siły.
- Nie do końca rozumiem. To groźba czy zachęta? – Zachichotał i pocałował w ucho wiercącego się mężczyznę. Mimo wcześniejszej sytuacji z Mitią, poczuł się w pełni rozluźniony. Facet miał rację, nie było sensu rozkminiać życiowych problemów w środku nocy. Podpuszczanie pisarza, którego wyobraźnia często ponosiła i była jego największym wrogiem, zawsze niezmiernie bawiło Andrieia. Był jednak zmęczony bardziej niż myślał. Głowa sama opadła mu na poduszkę.
- Masz mnie za pluszaka? – Adam nie miał szans się wyswobodzić. Udało mu się to dopiero po wielu próbach. Zasapany odwrócił się do drania, trzymającego go w ramionach niczym w imadle, z zamiarem strzelenia w pusty łeb, aby dopłynęła do niego odrobina zdrowego rozsądku. Chyba nie myślał, że w takich okolicznościach będzie się z nim migdalił. Co prawda jego ciało miało na ten temat odmienne zdanie. – Piękny! Piękny?! – Ze zdumieniem stwierdził, że kiedy on przeżywał rozterki egzystencjonalne, poddać się czy nie poddać oto jest pytanie, Anioł spokojnie sobie zasnął. – Faceci! Beznadziejna nacja! – Warknął zapominając, że on również do niej należy. Długo jeszcze leżał z otwartymi oczami licząc barany, z którymi poczuł jakąś dziwną więź.
                                                                  ***
   Mitia obudził się skoro świt, w zupełnie nieznanym sobie miejscu. Okropnie burczało mu w brzuszku. Zupełnie jakby ktoś tam włączył całą orkiestrę. Rozejrzał się wokół, nigdzie śladu brata. Postanowił go poszukać na własną rękę. Na kanapie w saloniku pochrapywała jakaś wytatuowana, wyglądająca groźnie kobieta. Cichutko zamknął za sobą drzwi. Boso, w starej koszulce Adama, pobiegł ścieżką do głównego budynku. Po drodze dołączyło do niego radośnie wielkie psisko, najwyraźniej zadowolone, że ktoś się w końcu obudził. Chłopiec nie bał się zwierząt, na ogół były milsze od ludzi, a kudłacz zawzięcie machał ogonem. Dom okazał się strasznie duży, niezdecydowany zatrzymał się w holu. Licho wie, gdzie znajdowała się kuchnia. Zapamiętał jednak, gdzie znajdował się sypialnia miłego mężczyzny, który go tutaj przywiózł. Wkradł się do środka. Zobaczył, że łóżko było zajęte przez dwie osoby. Zdumiony w jednej rozpoznał Andrieia. Nie wahając się ani przez moment, z rozbiegu, wskoczył między śpiących, wydzierając się ile miał tchu w bardzo zdrowych, odziedziczonych po pokoleniach niezrównanych śpiewaków, płucach.
- Śniaaadankoooo!
- Kogo mordują?! – Adam zerwał się na równe nogi i pociągnął za kołdrę, w którą zawinięty był Demkowicz.
- Rany boskie! – Zawtórował mu Andriei, z hukiem spadając na podłogę.
- Zostawiłeś mnie samego! – Chłopiec zrobił nadąsaną minkę, w czym bardzo przypominał brata, kiedy się obraził. – Chce mi się siku. Jestem głodny. Macie płatki? A mleczko? Dlaczego ten pies mnie liże po pięcie? Taka wielka chata i nie ma tutaj więcej łóżek? – Słowa padały z niewiarygodną szybkością. -Boli cię, podmuchać? – Zatroszczył się o pocierającego głowę Andrieia, który postękując zbierał się z podłogi.
- On tak zawsze? – Udało się w końcu dojść do głosu pisarzowi. Rozsądnie podał chłopcu leżące na stoliku jabłko, czym zatamował rzekę, płynącą bezustannie z jego ust.
- Aha… Cicho, ale już! - Niezbyt przytomny Demkowicz popatrzył nieprzyjaźnie na brata, który przezornie schował się za plecami Adama.
- Mogę zrobić siku tutaj. – Mitia czując się bezpieczny, wykrzywił się i wystawił język.
- Zjeżdżaj do łazienki, nie rób wstydu! To te drzwi po prawej. – Ziewnął szeroko i oparł czoło o ramię pisarza. Jaki słodki zapach. Ledwo mógł pozbierać myśli. Smarkacz wyrwał go brutalnie z głębokiego snu.
- Ożenisz się z nim czy z Katią? – Zapytał rzeczowo chłopiec, przyglądając się z zaciekawieniem manewrom brata. – Całowaliście się?
- Jak cię trzepnę!- Rzucił w paplę poduszką. Rodzeństwo było czystym złem, zesłanym przez boga by go skompromitować. Skąd on wiedział o takich sprawach? Ledwo wyrósł z pieluch!
- No co? – Odskoczył zwinnie. – Wiesz, on jest ładniejszy. – Wskazał na zaśmiewającego się pisarza, który niezmiernie żałował, że gdzieś zapodział telefon. Zmieszana mina, czerwonego jak burak Demkowicza warta była porządnego zdjęcia. Miałby go potem przez co najmniej tydzień czym szantażować. – I przytulny. – Dodał rezolutnie maluch przypominając sobie, jak mężczyzna delikatnie głaskał go po głowie, kiedy przestraszony zaczął płakać. Umknął do łazienki, zanim zdążył oberwać.
- Przestań się znęcać nad dzieckiem. – Podniósł jaśka. Ten mężczyzna składał się z samych przeciwieństw. Jak ktoś mógł być tak przebojowy i nieśmiały, namiętny i płochliwy jednocześnie?
- To nie dziecko, to demon! – Miał nadzieję, że jakoś dogada się z rodzicami, musiało istnieć sensowne wyjście z tej sytuacji, inaczej szkrab zrobi mu z życia piekło. - Jeszcze się przekonasz.
- No cóż. Jesteście strasznie podobni. – Pokręcił z rozbawieniem głową.
- To czerwone pachnie truskawkami. Można polizać? – Rozległo się zza drzwi.
- A jednak go ukatrupię! – Andriei zerwał się z łóżka, nie zdążył zrobić kroku, jak został na nie pchnięty z powrotem.
- Spokojnie, ja to załatwię. – Dzieciak zauroczył pisarza od pierwszej chwili. Nie miał zamiaru pozwolić na żadną przemoc. Wszedł do łazienki. Maluch siedział na wannie i wąchał po kolei kolorowe mydełka.
- Nie liż, bo będziesz puszczał bańki nosem. – Oczywiście nie udało mu się wtrącić niczego więcej.
- Łeee… - Chłopiec odwrócił się żywo do Adama. – Brat dużo krzyczy, ale jest fajny. Wiesz… Słyszałem jak Katia mówiła do koleżanki, że nie umie się całować i jest zimny jak lód. Kłamczucha. Jest cieplutki. Naprawdę. A całować można się nauczyć. Prawda? Może ty potrafisz? Pokażesz mu? – Ten mężczyzna podobał mu się o wiele bardziej od nadętej skrzypaczki. Miał świetny dom, psa i najśliczniejszy uśmiech, jaki kiedykolwiek widział. Kiedyś słyszał w telewizji, że reklama była bardzo ważna. Postanowił spróbować.
- Może to powinna jednak być dziewczyna? – Udało się wtrącić Adamowi.
- Gadasz jak mama. Z dobrej rodziny, po tych no, studiach, ładna, zdrowa i dobrze przechowana. – Wyliczał na palcach chłopczyk z bardzo poważną minką.
- Przechowana? – Otworzył szeroko oczy, by nie popłakać się ze śmiechu.
- Wychowana. Tak mi się pomyliło. Jak szybko mówię, czasem coś pomyrdam. – Wyjaśnił rozsądnie. – Lubisz go prawda? – Czarne oczka świdrowały zmieszanego pisarza bardzo uważnie.
- Eee…- Nie miał pojęcia co odpowiedzieć nad wyraz wygadanemu dzieciakowi.
- Nie przerywaj. Popatrz. Andiriei jest przy..  Przystojny. Prawda?
- No prawda. – Przytaknął pisarz ciekawy, dokąd prowadzi ta rozmowa.
- A wiesz jak piszczą jego fanki na koncertach? – Trochę zazdrości powinno pomóc. Babcia zawsze mówiła, że czym coś wydaje się droższe tym i trudniejsze do zdobycia, tym ludzie bardziej to cenią. Doskonale zrozumiał o co chodzi. Jak trzy miesiące zbierał naklejki na Świeżaki z Biedronki, to mała przytulanka jaką za nie dostał, wydała mu się najpiękniejsza na świecie. - Wszystkie chcą się z nim ożenić.
- Strasznie duża konkurencja. – Zrobił zafrasowaną minę. Chłopiec był niemożliwy i chyba chciał mu wcisnąć brata.
- Nie martw się, pomogę ci. Kiedyś rzuciłem na nie mrówki. Wiały, że hej. – Na głupie baby miał tysiąc i jeden sposobów. Nigdy żadna nie wydała mu się godna Andriuszki.
- Miło mieć fachową pomoc. – Poklepał małego po ramieniu z trudem zachowując powagę.
- Czyli nauczysz go całowania? – Filozofia Mitii była prosta. Jak dziewczynka w klasie kogoś pocałowała, to mówiła o nim potem ,,narzeczony”, więc jak sobie dadzą buzi to zostaną rodziną, a jak zostaną rodziną, to będzie mógł tutaj zostać. Do głowy mu nie przyszło, że dwóch całujących się mężczyzn może być czymś złym. Skoro kogoś lubił to lubił i kropka.
- Zastanowię się. – Oświadczył ostrożnie. Nie miał pojęcia co się roiło pod tym zmarszczonym czółkiem, ale czuł, że nadchodziły kłopoty i tak łatwo się nie wywinie.

piątek, 17 maja 2019

Rozdział 16


Mitia nie miał zazwyczaj wielkich oczekiwań, ale tego dnia prawie biegiem przebył drogę ze szkoły do domu. Niby już dawno się nauczył, że w rodzinie Demkowiczów zajmował ostatnie miejsce, jednak w oglądanych przez niego z zapartym tchem bajkach, często zdarzały się cuda - Calineczce wyrosły skrzydła, a Kopciuszek z popychadła awansował na żonę księcia. Dzisiaj były jego urodziny więc liczył, że babcia przynajmniej upiecze, jak co roku, czekoladowy tort z jego imieniem, na którym zapłonie osiem świeczek. Od poprzedniego mierzenia urósł co najmniej cztery centymetry, niestety nie miał komu się tym pochwalić. Ostatnio starsza pani źle się czuła, a chore kolano bardzo jej doskwierało. Martwił się o nią i zadowoliłby się nawet ciastkiem z pobliskiego supermarketu, jeśli to ulżyłoby jej w bólu i znowu śmiała się jak dawniej. Chłopiec starał się być grzeczny i nie sprawiać kłopotów, niestety z racji swojej natury prawdziwego wiercipięty, niezbyt mu to wychodziło.
   Tata z mamą przysłali poprzedniego wieczora jedynie zdawkowe życzenia wszystkiego najlepszego, czyli nie wiadomo czego, wraz z elegancko zapakowanym prezentem. Transformens, o którego wcześniej wszystkich zanudzał, stał na półce nawet nie wyciągnięty z plastykowego pudełka. Przestał go cieszyć zaraz po tym, kiedy się dowiedział, że ważny dla niego dzień spędzi tylko we dwójkę z babcią, a obiecana wyprawa do ZOO znowu została przełożona na bliżej nie określoną przyszłość. Rzucił z impetem w kąt przedpokoju plecak z książkami.
- Babciaaa...! Dostałem piątkę. - Tym razem czuł dumę ze swojej pracy. Pani była surowa, a on nie posiadał talentu plastycznego i zazwyczaj dostawał co najwyżej trójki. Temat zapisany na tablicy brzmiał - ,, moje najskrytsze marzenie". Koledzy narysowali siebie jako gwiazdy estrady, strażaków w czerwonych samochodach, rycerzy machającymi mieczami, policjantów, a dziewczyny jak to dziewczyny na ich obrazkach widniały same księżniczki, modelki, aktorki, tylko jedna się wyrwała z Super Women. Nikt nie mógł zrozumieć, dlaczego u niego na kartce był zwyczajny stół zastawiony świątecznymi smakołykami, a wokół niego cała, uśmiechnięta rodzina. Jedynie pani pokiwała głową,  jakoś tak wyjątkowo ciepło się do niego uśmiechnęła i pogłaskała po ciemnych włoskach.
Włożył buty do szafki i powiesił kurtkę na wieszaku, by nie denerwować babci, która nie lubiła nieporządku. Niestety zamiast niej zobaczył siedzącą w kuchni sąsiadkę, sądząc po zapachu podgrzewała pomidorową.
- Nie krzycz Skarbeczku, Lidia została w szpitalu. Pan doktor da jej syropku i będzie jak nowa. - Wysoki głos ranił jego wrażliwe uszy. Nie przepadał za nią, zawsze traktowała go jakby jeszcze nosił pieluchę, a on przecież był już prawie dorosły. W końcu miał osiem lat. - Dzwoniłam do mamy. Zajmę się tobą dopóki nie wróci.
- Och... - Wszystkie plany i nadzieje Miti w jednej chwili legły w gruzach. Chciało mu się płakać, ale dzielnie powstrzymał łzy. Nie miał zamiaru dać nieznośnej kobiecie pretekstu, aby się nad nim litowała. - Dlaczego mama do mnie nie zadzwoniła? Dostałem od Andrieia telefon.
- Może nie chciała ci przeszkadzać w szkole? - Postawiła na stole garnek z zupą. -Lubisz pomidorową?
- Wolę kanapki. - Wydął wargę, upodabniając się do sławnego brata, kiedy ten nad czymś intensywnie myślał. Ciekawe czy któryś z kolegów z klasy, dostał zamiast urodzinowego tortu rozpaćkaną, brudno czerwoną breję?
- Ale grymaśnik. Babcia cię strasznie rozpuściła Pomponiku. - Nie znosił tego przezwiska z przedszkola, wtedy jego ukochana czapka miała mnóstwo kolorowych, wełnianych pomponów. Nadal ją trzymał na dnie pudełka ze skarbami. Tata mu ją kupił kiedy byli pierwszy raz i jedyny raz w wesołym miasteczku. Niewiele myśląc chłopiec pokazał  język i wszytko co miał w buzi wypadło na stół.
- Skaranie boskie z tobą...- Machnęła na niego ręką i poszła po ścierkę. - Idź się spakuj. Pomieszkasz trochę u nas.
- Nie jestem głodny. - Mitia wstał z krzesła i pobiegł do swojego pokoju. Nie miał najmniejszego zamiaru znowu spać w jednym pomieszczeniu z dorosłymi synami sąsiadki, tak jak pól roku temu, kiedy babcia przechodziła operację woreczka żółciowego. Te dwa, stare barany, chodziły z Andrieiem do jednej klasy, grały na konsoli do białego rana, nie prały skarpetek a ich bąki cuchnęły tak, że robiło mu się niedobrze. W dodatku od lat mieli na pieńku z bratem, któremu zwyczajnie zazdrościli powodzenia u dziewczyn i w związku z tym wyżywali się na nim, jak tylko ich matka wyszła z domu. Nie przyszło im do głowy, że panny nie lubiły brudasów, przynajmniej te, które on znał. Mitia postanowił, że tym razem zachowa się jak dorosły mężczyzna i nie pozwoli się gnębić gorylom. Usiadł na swoim łóżeczku i przytulił buzię do ulubionej poduszki. Z powłoczki patrzył na niego Batman, zawsze chciał być taki jak on - nieuchwytny, sprytny i walczący w mroku ze złem. W tym momencie przypomniał sobie ostatnie słowa siostry. Skoro Andriej nie miał w tej Ameryce kolegów i ucieszy się z jego przyjazdu to...
Zaczął pakować niewielki plecaczek tak jak go uczyli mali skauci, jedynie najpotrzebniejsze rzeczy. Na końcu wsypał zawartość skarbonki do kieszonki kurtki. Uznał, że za tyle euraków, dojedzie nawet na Marsa, a L.A było przecież jedynie za oceanem. Wyciągnął notes i skreślił kilka słów. Karteczkę włożył do koperty, dorzucił z uśmieszkiem małą niespodziankę i zostawił w widocznym miejscu na blacie biurka. Wyjął telefon i zadzwonił po taksówkę. Ukradkiem wymknął się z domu tylnymi drzwiami, słyszał jeszcze jak sąsiadka zawzięcie plotkuje ze swoją córką przez okno.
- Ci Demkowicze, niby tacy przykładni, Sofija została nawet Matka Roku, a ciągle podrzucają dzieciaka niczym pakunek. Normalnie jak kukułka.
- Nie musisz się na to godzić. Dlaczego nie powiesz, żeby sami się nim zajęli?
- Niby jak? Oboje są w Pekinie. Mam go tam wysłać pocztą?
- Zgłoś do opieki społecznej, że nie ma kto zająć się chłopcem. Może w końcu by coś do nich dotarło, choćby ze wstydu.
- Szkoda mi Lidii. To taka dobra kobieta. Ale stara i schorowana, nie dla niej niańczenie wnuków.
- Sama widzisz! Wrócą za tydzień, a ten mały gorszy do upilnowania niż worek mrówek. Jak się coś stanie to będzie na ciebie.
- Przesadzasz.
                                                                ***
Mitia od dobrej godziny siedział na lotnisku, obserwując odprawy pasażerów. Czasami podróżował z rodzicami i był dość dobrze zorientowany jak przebiegają. Wiedział, że bez paszportu i opieki dorosłego nigdzie nie poleci. Po drodze wymyślił sobie całkiem sprytny plan, w jego realizacji potrzebował jednak odrobiny szczęścia. Dokładnie sprawdził loty do L.A, gdzie mieszkał Andriej. Bystre oczy chłopca wypatrywały odpowiedniej osoby. W końcu przyszedł. Wysoki mężczyzna pchający przed sobą na wózku bagażowym walizkę oraz dużą klatkę. Śmiało podszedł do niego, zatrzymał się grzecznie obok i zagadną.
- Dlaczego jest zasłonięta?
- Mój pies jest strachliwy, lepiej się czuje, kiedy nie widzi zbyt wiele.
- Jak się nazywa?
- Karmelek.
- Jak cukierki, którymi zajada się moja siostra, kiedy myśli, że nikt nie widzi. Daleko pan leci?
- Tak Panie Ciekawski, do L.A.
- Aha. A Karmelek nie będzie głodny?
- Nie. Ma swoje ciasteczka, karmę i poidełko z wodą. Możesz go na moment popilnować, muszę skorzystać z łazienki? - Mężczyzna przyjrzał się uważnie dziecku. Chopiec był miły, ładnie ubrany i rezolutny. Spokojnie czekał na rodziców, którzy pewnie załatwiali sprawy związane z odprawą. Miał nadzieję, że nic się nie stanie jak zostawi go z psem na kilka minut.
- Też jak się denerwuję chce mi się siku. - Mitia zrobił minę doświadczonego życiem podróżnika. Kiedy zniknął z horyzontu, szybko otworzył klatkę i z trudem wyciągnął z niej zaspanego labradora, który najwyraźniej dostał jakiś środek uspokajający. Lekko nim potrząsnął i podetkał po nos jeden z przysmaków. Łakomczuch, choć mocno zaspany, ruszył za nim. Nikt nie zwrócił uwagi na malucha ciągnącego na smyczy dużego psa, w kierunku najbliższych drzwi. Przywiązał go do słupka na parkingu, pogłaskał po kudłatym łebku i pocałował w ucho.
- Nie martw się, niedługo ktoś cię znajdzie. Na pewno masz chipa i szybko wrócisz do domu. - Wiedział, że zwierzaki jadące za granicę muszą go mieć. - Nie gniewaj się na mnie. Wiesz, ja nie teraz mam domu. Nikt o mnie nie dba tak jak o ciebie. A mój jest fajny, będę mu pomagał to na pewno mnie zadomowi u siebie. - Zanurzył jeszcze raz rękę w miękkim futrze i biegiem wrócił na lotnisko. Dosłownie w ostatniej chwili udało mu się wpełznąć do klatki i zatrzasnąć drzwiczki. Trochę się bał, ale to nie mogło być gorsze od tego, jak synowie sąsiadki zamknęli go w szafie na całą noc, w czasie ostatniego pobytu w jej domu.
                                                                       ***
Adam nareszcie miał dla siebie kilka godzin spokoju. Odkąd został zmuszony do przyjęcia, przez cwaniaków z wytwórni PERFORMANCE, całej bandy artystów różnej maści, w domu rzadko było tak cicho. Aktorzy pojechali na plan, Celina na zakupy, a najbardziej rozpuszczony i wymagający z lokatorów Luogo Di Silenzio pojechał ze swoim menadżerem na kontrolę, do pobliskiego szpitala. Zakłopotany pisarz uznał, że jeśli w najbliższej przyszłości ludzie przestaną kupować jego powieści, będzie mógł zostać akrobatą w niskobudżetowym cyrku, bo unikanie zachłannych dłoni Andrieia wymagało coraz wyższych leveli, nie wspominając już o nieustannym napięciu w dolnej połowie nieposłusznego ciała. W sumie wycieczkę na biegun północny też mógłby zaliczyć. Nigdy nie wziął tylu zimnych pryszniców, więc trochę śniegu czy mrozu na pewno go nie wystraszy, dzięki Księciuniowi był porządnie zahartowany. Chwycił za telefon z zamiarem ponarzekania sobie na swój ciężki los do przyjaciółki. W tym momencie się zreflektował. Właściwie co mu się tak nie podobało? Nawet sobie tego nie uświadamiając wziął serwetkę ze stołu i skreślił na niej krótką listę mankamentów swojej sytuacji.

                             Spis skarg i zażaleń, cholera wie do kogo!

- Włóczy się za mną ciacho pierwszej klasy za które większość moich  znajomych dałaby się posiekać na tatara
- Wszędzie natykam się na duże dłonie o długich, zwinnych palcach które zamieniają mnie w mimozę
- Serce bije mi jak oszalałe i  tłoczy spienioną krew przez żyły, co podobno, według mojego dowcipkującego lekarza, jest zdrowe oraz zapobiega zatorom i zawałom
- Mam takie sny, że nie przyznałbym się do nich nawet pod groźbą karabinu
                                   Ten szalony drań mnie wykończy!

   Adam przeczytał co napisał, jęknął i klepnął się w czoło. Każdy normalny człowiek wyśmiałby go za takie problemy, a wielu chętnie by je od niego zabrało i jeszcze dorzuciło  jakiegoś gratisa. To nasunęło mu kolejny pomysł. Mógłby dać do gazety ogłoszenie.

'' Oddam tanio! Jeden przystojny Anioł, seksowne metr dziewięćdziesiąt, w pakiecie syreni głos i hipnotyzujące oczy. Należy dobrze karmić . Wymagający w pielęgnacji. Polecam koneserom."

   Pisarz miał wiele zaległości i powinien zabrać się do pracy, ale jego myśli całkowicie powędrowały na bezdroża. Mimo, że Andrieia nie było w domu ciągle czuł jego obecność. Z każdego kąta wyglądała łobuzersko uśmiechnięta anielska gęba. Żaden porządny facet nie powinien mieć takich ust, ktoś powinien tego zakazać państwową ustawą.
- Chyba dostałem obsesji! - Adam sam na siebie tupnął nogą. - Czas na psychiatrę! - I pewnie wziąłby kolejny bardzo zimny prysznic lub zapisał się do poradni zdrowia psychicznego, gdyby nie zadzwonił telefon.
- Sierżant Kukuła. - Rozległ się nieznajomy, służbisty głos. - Czy rozmawiam z panem Demkowiczem?
- Nie ma go w domu. Wróci wieczorem. - Adam był ciekawy, co takiego znowu  narozrabiało Bożyszcze Tłumów. Jego menadżer miał pełne ręce roboty. Czyżby jakiś kumpel wysłał mu w paczce dragi?
- A pan to kto? - Siwowłosy policjant był weteranem. Starał się ostrożnie dobierać słowa. Nikt nie lubił niespodzianek, zwłaszcza takich. Chciał jak najszybciej pozbyć się nieoczekiwanego mieszkańca psiego transportera, którego ku swojemu niebotycznemu zdumieniu, odkryli pracownicy lotniska. Na szczęście umiał mówić po angielsku, a nawet znał adres.
- Adam Zauber, kiedyś pisarz, obecnie zapracowany właściciel hotelu na odludziu. - Skoro już walił się na niego kolejny problem, to przynajmniej sobie trochę ponarzeka. - Wikt i opierunek wliczony w pokój. - Miał jeszcze wolną piwnicę, może stróż prawa z niej skorzysta. Jedna osoba mniej, jedna więcej, co to za różnica? A on poczułby się nieco pewniej mając go pod podłogą. - Rozrywek też nie brakuje, niektóre nawet ekstremalne. - Tu mężczyźnie przypomniały się ostatnie wyczyny Anioła pod tytułem,, albo mnie zechcesz albo się usmażę bądź utopię".
- Aaa.... Ten od ,,Dawno... dawno... i nieprawda"? Znam. Najlepsza komedia jaką oglądałem. - Sierżant zrozumiał, że trzeba nieco podnieść ofiarę na duchu, zanim zwali jej na głowę ,,małe co nieco". - Niestety zaliczyłem już urlop.
- Taaa... - Westchnął Adam z rozmarzeniem. - Jeszcze pamiętam ten piękny czas, kiedy beztrosko stukałem w klawiaturę. - Na moment zapomniał o przedmiocie rozmowy. - Cichy dom, mewy za oknem, szum oceanu w oddali.
- Demkowicz musi coś odebrać. Znaleźliśmy na lotnisku pośród bagaży. - Mężczyzna nie dał się zbić z tropu elokwentnemu pisarzowi. - To bardzo ważne.
- Wyślijcie ekspresowym kurierem. - Nie rozumiał po co tyle zawracania głowy z jakąś zaplątaną przesyłką. - Raz się żyje. Zapłacę.
- Niestety musi być osobiście do rąk własnych.
- Nie może poczekać? - Uznał, że Demkowicz może się sam pofatygować. Nie chciało mu się tłuc taki kawał do L.A.
- Mowy nie ma. - Spryciarz wyślizgiwał mu się z rąk. Nie na darmo Zauber został określony przez media jedną z najinteligentniejszych osób w Stanach. Policjant nie miał zamiaru dłużej użerać się z małym przestępcą, któremu podczas krótkiego pobytu w komisariacie udało się zepsuć automat do napoju życia czyli kawy, zawiesić system na dobry kwadrans i otworzyć tymczasowe cele. Nie dało się go spuścić z oka nawet na sekundę.
- No dobra. - Adam uznał, że jak mus to mus. - Gdzie mam przyjechać?
- L.A. Komisariat 213, ten na skrzyżowaniu Alei Kasztanowej i Wiśniowej. - Mężczyzna uśmiechnął się pod wąsem. Już prawie, prawie był na finiszu. Przechytrzenie innego lisa było miłym akcentem na koniec ciężkiego dnia.
-  Odkąd policja zajmuje się przesyłkami? - Włączyła mu się czerwona lampka. - Dorabiacie na usługach pocztowych? - Złośliwie nawiązał do ostatniego strajku, kiedy to stróże prawa domagali się podwyżek, bo nawet listonosze lepiej zarabiają.
- Takie czasy proszę pana. - Nie dał się sprowokować. - Policja zamiata wszystkie brudy tego miasta. Do zobaczenia. - Szybko wyłączył telefon. Pisarz najwyraźniej nabrał podejrzeń.
***
   Adam zamówił taksówkę, nie był zbyt dobrym kierowcą i kiedy mógł unikał jeżdżenia samochodem. Rozsiadł się wygodnie i wyciągnął gazetę. Na szczęście nie śmierdziało papierosami. Postanowił sobie zapisać numer właściciela, mógł się jeszcze przydać.
 Po drodze zastanawiał się jakiej nagrody zażąda od Demkowicza za tą nużącą wycieczkę. Nigdy nie widział jak tańczy.  Może zrobi taki prywatny występ, tylko dla niego.
- Znowu się zaczyna. - Klepną się po raz kolejny w czoło. Najwyraźniej z obsesji nie tak łatwo się było wyleczyć jak mu się wydawało.
- O coś pan pytał? - Biedny kierowca nie miał pojęcia, jak zamotany był jego pasażer. Mówiący do siebie ludzie zdarzali sie aż nazbyt często, więc na ogół się nimi nie przejmował.
- Daleko jeszcze?
- Jakieś pól godzinki, to po drugiej stronie dzielnicy.
- Niech pan na mnie zaczeka. Powinienem szybko załatwić sprawę i wracam do domu.
   Kiedy pisarz stanął przed kontuarem na komisariacie policji jego cierpliwość była już na wyczerpaniu. To miał być jego wolny dzień, a on włóczył się po mieście, bo jakiś policjant, nie potrafił przechować w magazynie paczki. Dziewczyna z dredami, natychmiast po podaniu nazwiska z nieśmiałym uśmiechem podała mu do podpisania jeszcze pachnący farbą egzemplarz jego książki, a potem zaprowadziła go do gabinetu komendanta. Nie spodziewał się tylu ceregieli z powodu przesyłki. Zmarszczył brwi i wszedł do środka. Siedzący za biurkiem mężczyzna uśmiechnął się szeroko. Wskazał na siedzącego na fotelu skulonego, ciemnowłosego chłopca, niesamowicie brudnego i o zgrozo, z mokrą plamą z przodu spodni.
- Oto samobieżna, gadająca, cudem znaleziona przesyłka dla pana Demkowicza.
- Co takiego?! - Pisarz wrósł w ziemię i wytrzeszczył oczy.
- Przedstaw się mały?
- Mitia...- wyszeptał nieśmiało zerkając na Adama. Spodziewał się rozgniewanego brata, który co prawda zawsze dawał mu karę, ale po jej odbyciu całował i wybaczał wszystkie wybryki, a ten nieznajomy wyglądał groźnie, prawie warczał i najwyraźniej miał ochotę skrzywdzić kapitana Kukułę. Nie bardzo wiedział czego się spodziewać. Ale był dużym chłopcem i nie miał zamiaru pozwolić, by ktoś temu zaprzeczał. -  I nie jestem mały, mam osiem lat. - Wydął wargi zupełnie jak Andriei, kiedy był z czegoś niezadowolony.
- Nie bój się. - Pisarz zreflektował się widząc strach w oczach chłopca. Trochę przypominał mu jego samego z czasów, kiedy wiecznie pijani rodzice przestali zajmować się domem. - Zawiozę cię do brata. - Uklęknął przed fotelem. - I masz rację, jesteś wysoki jak na osiem lat, pewnie najwyższy w klasie.
- Nie, Olek jest wyższy, ale musi nosić aparat, by rosną mu krzywe zęby.
- Za ty jesteś najprzystojniejszy prawda?
- Och... - Chłopczyk zarumienił się zakłopotany, jeszcze żaden dorosły nie powiedział mu nigdy komplementu, zawsze wszyscy zachwycali się Andrieiem, ewentualnie Zoją. Wyprostował się, obciągną bluzeczkę i odparł rezolutnie. - Ewa też tak myśli. Powiedziała, ze jestem najładniejszym chłopcem w szkole. Olek się wtedy wściekł i dwa razy włożył mi głowę do kibelka.
- Płakałeś? - Zapytał miękko. Nad nim też się znęcano w szkole, ale nauczył się odgrywać po swojemu.
- Troszeczkę. Ale na następny dzień wrzuciłem mu do soku tabletkę na przeczyszczenie. Pożyczyłem od babci. Latał do tego kibelka do końca lekcji.
- No proszę, prawdziwy Demkowicz, nie tylko przystojny, ale jeszcze elokwentny i zaradny. - Pogłaskał chłopca po główce, natychmiast przestał ukradkiem wycierać niechciane łezki rękawem kurtki. - Proszę o dokumenty. - Zwrócił się do kapitana, który obserwował scenkę z serdecznym uśmiechem. Nie tylko pozbył się psotnego łobuza, ale też znalazł mu całkiem porządny dom. Zauber miał w L.A bardzo opinię honorowego człowieka o szczerym sercu, który nie popuszcza wrogom, ale jest bardzo lojalny wobec przyjaciół.
   Pół godziny później Adam z owiniętym kocem Mitią, któremu zamykały się oczy, siedział już w taksówce. Zatrzymali się jeszcze pod galerią, gdzie kupił kilka niezbędnych sztuk odzieży dla chłopca. W tym czasie czuwał nad nim kierowca.
Po tym co mu opowiedział kapitan, zastanawiał się nad stosunkami panującymi, w tej podobno idealnej rodzinie. Jak to się stało, że taki maluch, zamiast się zwierzyć z kłopotów mamie, wolał powędrować na drugi koniec świata? Andriei będzie mu musiał co nieco wyjaśnić. Tym razem nie pozwoli się zbyć. I guzik go obchodziło, że to jego prywatne sprawy. Wyciągnął komórkę z kieszeni.
- Piękny, czy odebrałeś telefon z domu?
- Nie. A dlaczego pytasz? Byłem zajęty, a dzwoniła jedynie upierdliwa sąsiadka babci. Wiem, że jest w szpitalu, rozmawiałem z nią, ale to nic poważnego. Matka tam będzie niedługo więc się wszystkim zajmie.
- Może jednak powinieneś. - Najwyraźniej staruszka nie chciała nikomu przeszkadzać i wiele ukrywała przed swoimi bliskimi. - A Mitia?
- Musi tam zostać, chodzi do szkoły. - Demkowicza trochę dziwiły te pytania o rodzinę, ale zrobiło się mu przyjemnie, że mężczyzna tak się interesuje jego sprawami.
- No cóż. - Skoro tak, to postanowił nic mu nie mówić. Lekki wstrząs dobrze mu zrobi. - Mam dla ciebie niespodziankę.
- Mała, duża, do jedzenia? W pudełku, jak pachnie, mówi? - Andriei próbował wyciągnąć coś z pisarza.
- Czym szybciej przyjedziesz, tym szybciej ją zobaczysz. - Adam miał wielką ochotę nastawić aparat i uwiecznić wielką chwilę.
- Tęskniłeś za mną prawda? - Doszedł do wniosku, że pisarz dzwonił właśnie z tego powodu. Kilkanaście godzin z dala od niego dłużyło mu się ogromnie. Uzależniał się coraz bardziej od tego pyskatego elfa.
- Phi... Też coś! - Może i mężczyzna miał lekką obsesję, ale z całą pewnością nie przyzna się do niej temu zarozumiałemu Księciuniowi.

środa, 20 lutego 2019

Rozdział 15


   Kiedy tylko ucichł wiatr, a deszcz przestał gwałtownie bębnić o szyby, mimo gwałtownych protestów Andrieia, wezwano karetkę pogotowia. Choć porządnie poturbowany, nie widział powodu opuszczania willi, tym bardziej, że Adam nie zostawiał go samego ani na chwilę. Obrażony na wszystkich leżał na kanapie w salonie i nie pozwalał się dotknąć dwom sanitariuszom, którzy usiłowali przenieść go na nosze.
- Andy, nie zachowuj się jak dziecko. - Jenni w końcu straciła cierpliwość. Uważała mężczyzn za wyjątkowo denerwujące stworzenia, ciągle prężące mięśnie, zgrywające bohaterów w razie pożaru, kiedy to lepiej było sprawy zostawić w rękach fachowców, a blednące i umykające ze strachu na widok niemowlęcej kupy.
- Nic mi nie jest. - Zawzięta mina Aniola świadczyła wymownie, że tak łatwo się nie podda. - Nie ma sensu z powodu paru otarć lecieć od razu na ostry dyżur.
- Nie pleć głupot. - Adam z westchnieniem usiadł obok niego na kanapie. Wyraźnie widział jak krzywił się podczas oddychania. Znał te objawy z autopsji. Wiedział jak bardzo bolą złamane żebra. - Bądź grzeczny i daj się zbadać. - Miał ochotę zlać mu ten durny tyłek na kwaśne jabłko. Najpierw robił za romantycznego kochanka, rodem z trzeciorzędnych telenoweli i omal nie utonął, a teraz leżał z nadętą miną rozpuszczonego księcia, utrudniając pracę sanitariuszom. Odgarnął mu włosy ze spoconego czoła. Ulga jaką odczuł, kiedy w końcu go odnaleźli była ogromna. Poczuł się wtedy tak szczęśliwy, że na moment niemal przestał oddychać. Tak naprawdę nie miał ochoty odstępować go nawet na krok, w obawie co jeszcze wymyśli jego szalona łepetyna.
- Nie ma mowy. - Uwielbiał, kiedy się o niego troszczył. Dla niego było to coś nowego. Wszyscy zawsze opiekowali się i chuchali na Andrieia utalentowanego muzyka, na Andrieia chłopca czy mężczyznę nikt nie zwracał zbytniej uwagi. Postanowił przedłużyć tą chwilę jak tylko się dało, nawet kosztem kilku nieprzyjemnych badań. Przygryzł dolną wargę i rzucił swojej ofierze przeciągłe spojrzenie skrzywdzonej niewinności spod niemożliwe długich rzęs. Jelonek Bambi mógłby się od niego uczyć.
- Ale Andriei. - Adam bezradnie rozłożył ręce. Nie powinien na niego krzyczeć. W końcu to on był odpowiedzialny za wszystko, co się wydarzyło. Biedak najwyraźniej cierpiał, ale nie chciał się do tego przyznać. Pewnie znowu włączył mu się syndrom męskiego mężczyzny. - Wiesz, że odłamki kości mogą wbić się w płuca? Trzeba to sprawdzić. Przecież cię kłuje.
- No chyba że...- Mężczyzna nigdy nie miał okazji, żeby się odrobinę pomazgaić. Wymagający rodzice wiele mu dawali, ale też wiele od niego oczekiwali i nie tolerowali żadnej słabości. Pisarzyna był strasznie słodki, kiedy tak się w niego wpatrywał wielkimi zielono złotymi oczami, a delikatne palce bezwiednie gładziły jego dłoń. Poza tym im więcej fotek strzelą im w szpitalu, tym trudniej będzie Adamowi zaprzeczyć związkowi między nimi. - Pojedziesz ze mną i nie odstąpisz mnie ani na moment?
- Jesteś już dużym chłopcem. - Nie miał ochoty zostawiać Andrieia w obcych rękach, ale od czasu wypadku nie znosił placówek służby zdrowia. Ich zapach kojarzył mu się z najstraszniejszymi chwilami w jego życiu. - Naprawdę potrzebujesz niańki? - Próbował wpłynąć na ego piosenkarza. Niestety nie docenił przeciwnika.
- Nadal jesteś na mnie zły. - Stwierdzeniu towarzyszyło wilgotne spojrzenie na granicy łez. - Przepraszam, nie chciałem sprawić tylu kłopotów. Może Jenni?
- Mnie w to nie mieszajcie. - Aktorka z rozbawieniem obserwowała, kiedy Andriei naprawdę wprawnie, jak na nowicjusza w miłości, urabiał Adama, który nawet nie zdawał sobie sprawy, jak mocno i pewnie te pokiereszowane dłonie trzymały jego serce.
- Niech będzie. - Odezwał się miękko do nieznośnego głuptasa, który na moment wypadł z roli ciężko chorego i z radości usiadł na kanapie, jednak zaraz potem opadł na poduszki, bo z bólu zrobiło mu się słabo. - Ale jak zemdleję na widok zastrzyków, to będziecie mieli dwóch inwalidów do opieki zamiast jednego. - Warknął do lokatorów, których miny wyraźnie wskazywały zadowolenie z wywieszenia przez niego białej flagi.
   Dalej sprawy potoczyły się nawet lepiej niż wymarzył to sobie Andriei. Demkowicz nie miał w tych sprawach najlepszych doświadczeń. Kiedy był chory czy kontuzjowany wiecznie zapracowani rodzice po prostu oddawali go w ręce personelu medycznego. Niejednokrotnie pozostawiali całkiem samego wśród obcych ludzi i odbierali kiedy wydobrzał. Nigdy nie przyszło im do głowy jak samotny i przerażony czuł się mały chłopiec wśród szpitalnych sal. Czasami jedynie babcia, która wtedy pracowała na pełnym etacie i zajmowała się maleńką Zoją, znajdowała dla niego odrobinę czasu, przynosiła mu łakocie oraz książki.
   Tym razem było zupełnie inaczej. Adam bardzo się przejął rolą opiekuna. Niemal cały czas był w pobliżu, trzymał za rękę, ocierał pot, odwracał uwagę podczas nieprzyjemnych zabiegów, przytulał, kiedy tylko skrzywił usta. Pielęgniarki chichotały po kątach. Szeptały między sobą, że jeszcze nie widziały tak słodkiej i oddanej sobie pary.
Najlepsze przyszło na koniec. Kiedy wrócili do domu Adam kazał Georgowi z Bredem przenieść rozkładany fotel, na którym miał zamiar czuwać, do swojej sypialni. Natomiast na łóżku ulokował Andrieia, któremu przez kilka dni lekarze kazali odpoczywać i jak najmniej ruszać, z powodu złamanych żeber.
Mężczyzna zachwycony obrotem sprawy leżał po królewsku i dyskretnie obserwował Adama, który najwyraźniej bardzo zmęczony, usiłował jeszcze coś poczytać przed snem. Uznał, że nawet w tej paskudnej piżamie, tym razem ze złotą rybką, wyglądał całkiem uroczo. Jak tylko wyzdrowieje, będzie musiał się zająć jego garderobą. Wstyd, żeby znany pisarz ubierał się tak tandetnie.
- Adaś...- Pomacał puste miejsce obok siebie. Czegoś lub raczej kogoś tutaj brakowało. Doszedł do wniosku, że pisarz był stanowczo za daleko. Gdyby wyciągnął rękę, mógłby go dotknąć ale...
- Śpij człowieku. - Oczy same mu się zamykały. Książka wypadła z rąk na podłogę. Nie chciało mu się nawet schylić by ją podnieść, a książę nadal siedział na poduchach i marudził. Skąd miał na to jeszcze tyle siły? Cały dzień spędzili w szpitalu na badaniach i do domu dotarli dopiero po zmierzchu.
- Adaś...- Lubił powtarzać jego imię. Brzmiało tak jakoś ciepło i miękko, przywodziło na myśl dom.
- Czego się wiercisz? - Zaniepokoił się pisarz. Każdy inny człowiek już dawno by padł. Musiał przyznać, że Demkowicz nawet chory i zmęczony, miał więcej energii niż przeciętny zjadacz chleba. - Boli cię coś?
- Zimno mi...- Naciągnął kołdrę aż pod szyję i usiłował wyglądać najżałośniej jak potrafił. Jego nauczyciel aktorstwa mógłby być dzisiaj z niego dumny.
- Dam ci koc. - Podniósł się z fotela i wziął do ręki termometr. - Może masz gorączkę? - Usiadł na łóżku i nachylił się nad mężczyzną. Przyłożył metalową końcówkę do czoła, ekranik pokazał normalną temperaturę.
- Zostań na moment. - Andriei błyskawicznie skorzystał z okazji. Złapał go za koszulkę i przytulił policzek do boku.
- Zamknij w końcu oczy. - Nie chciał się wyrywać. Mógłby zranić głuptasa. - Dostałeś tyle leków przeciwbólowych, że powaliłyby nawet konia. - Ramiona oplotły go w pasie.
- Zapomnieli o witaminie A. - Zamruczał na granicy snu.
- Jesteś niemożliwy. - Jeśli chciał w końcu się przespać, musiał ustąpić. Ciepłe, spragnione odrobiny czułości ciało tuliło się do niego, niczym zbłąkany psiak. Nie miał serca go odepchnąć. - Witamina A. Też coś! - Burknął pod nosem. Ten mężczyzna coraz częściej sprawiał, że jego wewnętrzne bariery zaczynały się chwiać, pękały grube mury chroniące, pracowicie poskładane z kawałków serce. Adam bardzo się bał, zbyt mocno został zraniony, ale z drugiej strony miał wielką ochotę spróbować jeszcze raz.
***
   Minęło kilka dni wytężonej pracy dla Adama, który oprócz harówki dla Performance miał jeszcze na głowie pojękującego Księciunia nie zadowalającego się, jak na przedstawiciela arystokracji przystało, byle czym oraz błogiego lenistwa dla Andrieia łażącego za pisarzem krok w krok  i cieszącego się niczym dziecko każdą spędzoną w jego towarzystwie godziną. Teraz właśnie rozpierał się w wygodnym fotelu pośrodku kuchni, opatulony dwoma kocami, i obserwował jak robił ciastka ze skwarek jednocześnie co chwila podbiegając do laptopa by skreślić kilka linijek tekstu. Podziwiał jego godną pozazdroszczenia podzielność uwagi. Wyciągnięta z piekarnika porcja złocistych półksiężyców, pachniała wyjątkowo zachęcająco. Przełknął ślinę, nie miał zamiaru wyhodować sobie oponki. Adam jednak nie miał takich obiekcji. Bez żadnych wyrzutów sumienia podżerał co lepsze egzemplarze, z niezwykle błogą miną. Tymczasem Demkowicz z nawyku przeliczał w myślach, ile długości basenu musiałby przepłynąć, aby spalić pochłonięte kalorie. Inna sprawa, że te przymrużone z przyjemności oczy, na wpół rozchylone usta i twarz nawiedzonego elfa, coraz bardziej kojarzyły mu się z czymś zupełnie innym.
- Adam...- zamruczał melodyjnie. Nie potrafił oderwać wzroku od delektującego się słodyczami łasucha. Koniuszek różowego języka raz po raz zlizywał z palców resztki lukru. - Och.. - Westchnął i ostrożnie się przeciągnął. Żebra nadal bolały. Skoro mieli się bawić, to we dwoje. - Adaś...- Z satysfakcją zauważył, że gładko wygolone policzki poczerwieniały.
- Mhm...Yhy .. Yhy... - Pisarz omal się nie udławił przełykanym właśnie ciastkiem. Syreni śpiew Anioła, za każdym razem, robił na nim ogromne wrażenie. Początkowo sądził, że w końcu się do niego przyzwyczai i przestanie robić mu z mózgu drżącą galaretę. Najwyraźniej potrzebował jednak więcej czasu.
- Chyba trochę mi słabo. - Nie spuszczał oczu z jego warg. Chętnie scałowałby z nich okruszki.
- Wyglądasz całkiem zdrowo. - Popatrzył podejrzliwie na swojego kłopotliwego podopiecznego. Ubrany w elegancką piżamę, nienagannie uczesany i pachnący, bynajmniej nie wyglądał na chorego i najwyraźniej czuł się w jego domu jak we własnym. Wodził go za nos oraz inne, wrażliwsze części ciała, od kilku dni. Zakłopotany pisarz musiał przyznać, że coraz bardziej mu się to podobało. Obsesja na punkcie wyglądu, pedantyzm i wielkopańskie maniery raczej go bawiły niż irytowały. Z pięknej twarzy mógł czytać niczym z otwartej książki. Przebiegło naiwna mina z jaką się za nim skradał była naprawdę urocza. Ostrożność nakazywała mu się jednak trzymać w odpowiedniej odległości od jego zachłannych dłoni. W końcu Andriei był rekonwalescentem, a on nadal niezupełnie przekonany, czy chce się angażować w związek z kilka lat młodszym mężczyzną.
- Bo stoisz za daleko, z tej odległości słabo widać. - Demkowicz nie miał zamiaru się spieszyć. Potrafił być cierpliwy. Nie chciał spłoszyć tego słodkiego elfa. - Spędzasz zbyt dużo czasu przy komputerze. Na pewno zepsułeś sobie wzrok.
- No dobra...- Zrobił parę kroków do przodu. - Poza tym, że jesteś trochę blady, wyglądasz całkiem normalnie. - Cwany Anioł siedział spokojnie, co go nieco ośmieliło. Ręce trzymał nieruchomo pod kocem. - Co ty właściwie kombinujesz? - W jakiś sposób przypominał mu przyczajonego w trawie kota sąsiadki.
- Miałeś kiedyś kurs pierwszej pomocy? - Kompletna zmiana tematu zaskoczyła pisarza, który podszedł jeszcze bliżej. Stanął obok fotela.
- Sztuczne oddychanie i te sprawy? Zrobili nam nawet z tego test. Ale to było dawno, jeszcze w liceum. - Wytarł ręce do ścierki. Potrząsnął głową. Ołówek, który jak zwykle podtrzymywał w górze jego włosy, upadł na podłogę. Jasne pukle opadły na ramiona.
- Yhy... - Na ułamek sekundy stracił wątek. - Tutaj jest niebezpiecznie. Wiesz, te huragany i powodzie. Może powinieneś przypomnieć sobie podstawy?
- Co ja z tobą mam. - Pochylił się i cmoknął go w usta.
- Tak nikogo nie uratujesz. - Adam nie miał pojęcia, kiedy znalazł się u Anioła na kolanach, który z wielkim zapałem wykorzystywał status inwalidy. Wiedział, że  nie odważy się go odepchnąć. Chciwe usta szybko uczyły się jego najsłabszych punktów. Każdy następny pocałunek okazywał się coraz bardziej obezwładniający i upajający. Obu pochłoniętych sobą mężczyzn przywrócił do przytomności dopiero swąd palących się ciastek.
                                                                        ***
   Zoja, ze zmarszczonymi brwiami, obserwowała mizdrzących się do siebie artystów. Nie odważył się jednak przerwać tej sielanki, bo po piętach deptała jej Celina. Od wypadku na plaży stała się jej cieniem. Czyżby coś podejrzewała? Dziewczyna postanowiła być ostrożniejsza. Następny krok, jeśli nie chciała zostać odesłana do domu, musiała staranniej przemyśleć. Na pomoc przyszedł jej czysty przypadek. Andriei w końcu zasnął na tarasie i przestał się plątać pod nogami. Znudzony Adam siedział w salonie na kanapie i przełączał kanały w telewizorze. Zakochani ludzie są bardzo spostrzegawczy. Szybko zauważyła, że skrupulatnie omijał te programy i filmy, w których były obecne małe dzieci. Postanowiła wybadać mężczyznę.
- Nie lubisz maluchów? - Kiedyś chciała założyć z nim rodzinę, więc ta sprawa była dla niej ważna. Nie planowała dużej gromadki pociech, dwójka zupełnie by jej wystarczyła.
- A co tu jest do lubienia? - Skrzywił się pisarz. Dziewczyna była zbyt dociekliwa, co niezbyt podobało się skrytemu z natury mężczyźnie. Miał swoje powody do takiego zachowania, ale nie miał się z niego zamiaru tłumaczyć wścibskiej smarkuli.
- Jak to? Wszyscy kochają bobasy. - Naprawdę zaskoczył ją swoją reakcją. Rzadko który dorosły przyznałby się do czegoś takiego.
- Dlaczego? - Postanowił zupełnie zbić z tropu młodocianą panią detektyw i nieco ją do siebie zrazić. Ostatnio jakoś lubił ją coraz mniej. Często czuł na siebie wzrok Zoji, kiedy wpatrywała się w nich ze zmarszczonymi brwiami jakby coś głęboko rozważała, z pewnością nie pochwalała jego związku z bratem. Kto wie, co chodziło tej pannicy po głowie. - Śmierdzą z jednego końca, bekają z drugiego, a jak podrosną drą się i pyskują.
- Och... Nie chcesz mieć dzieci? - Oczy dziewczyny zrobiły się niemal okrągłe. tego się nie spodziewała.
- Mam psa, jest o wiele milszy. - Skrzywił się jakby go coś zabolało. - Chyba powinnaś zająć się tłumaczeniem. Zostało ci jeszcze kilkanaście stron tekstu. Potrzebuję to za dwa dni.
- Przepraszam. Już się do tego zabieram. - Stwierdziła potulnie. Wyczuła, ze przekroczyła jakaś granicę do której na razie nie powinna sie zbliżać. Posłusznie udała się do gabinetu, gdzie przez godzinę naprawdę sumiennie pracowała. Prawie połowa kartek była już gotowa, kiedy zadzwonił telefon.
- Hehejki. - Rozległ się cieniutki, nieśmiały głosik.
- Mitia, przeszkadzasz mi w pracy. - Nie lubiła, kiedy jej zawracał głowę.
- Wy tylko pracujecie i pracujecie, a ja mam za trzy dni ferie. - Stropiony chłopiec przez kilka dni myślał i wahał się, zanim zadzwonił do siostry. Czasem bywała dla niego całkiem miła. Nie chciał zostać w domu z babcią, która ostatnio coraz częściej traciła do niego cierpliwość. Może dlatego, że ciągle bolała ja noga?
- To się ciesz. - Chciała się jak najszybciej pozbyć natrętnego braciszka. Nie miała najmniejszej ochoty zastępować mu wiecznie nieobecnych rodziców.
- Fajnie być takim maluchem.
- Wcale a wcale. - Zrobiło mu się smutno. Nawet nie zapytała się o oceny, ani o babcię, chociaż wiedziała, że ostatnio często choruje. Jego koledzy chwalili się w domach piątkami, widział jak mamy po wyjściu z wywiadówki całują ich za dobre stopnie, zabierają na lody. Kartkę z jego półrocznymi ocenami pani wysłała pocztą. -  Andy mi obiecał wycieczkę.
- I...? - Mały strasznie się rozgadał. Juz miała wyłączyć telefon, kiedy...
- Jakaś ty głupia. - Postanowił nie odpuszczać, nawet jeśli Zojka się obrazi. -Nie chcę mu przeszkadzać. Pewnie też jest zajęty.
- Ależ skąd. - W głowie zapaliła jej się czerwona żarówka. Mitia był bardzo kłopotliwym bachorem, pomysłowym, ruchliwym niczym pchła i bardzo głośnym. Ciągle śpiewał, gadał jak nakręcony i podskakiwał. To była woda na jej młyn. - Nie martw się. Zaraz mu o tym przypomnę. Nie ma tutaj żadnych znajomych, więc na pewno ucieszy się z twojego przyjazdu.