środa, 20 lutego 2019

Rozdział 15


   Kiedy tylko ucichł wiatr, a deszcz przestał gwałtownie bębnić o szyby, mimo gwałtownych protestów Andrieia, wezwano karetkę pogotowia. Choć porządnie poturbowany, nie widział powodu opuszczania willi, tym bardziej, że Adam nie zostawiał go samego ani na chwilę. Obrażony na wszystkich leżał na kanapie w salonie i nie pozwalał się dotknąć dwom sanitariuszom, którzy usiłowali przenieść go na nosze.
- Andy, nie zachowuj się jak dziecko. - Jenni w końcu straciła cierpliwość. Uważała mężczyzn za wyjątkowo denerwujące stworzenia, ciągle prężące mięśnie, zgrywające bohaterów w razie pożaru, kiedy to lepiej było sprawy zostawić w rękach fachowców, a blednące i umykające ze strachu na widok niemowlęcej kupy.
- Nic mi nie jest. - Zawzięta mina Aniola świadczyła wymownie, że tak łatwo się nie podda. - Nie ma sensu z powodu paru otarć lecieć od razu na ostry dyżur.
- Nie pleć głupot. - Adam z westchnieniem usiadł obok niego na kanapie. Wyraźnie widział jak krzywił się podczas oddychania. Znał te objawy z autopsji. Wiedział jak bardzo bolą złamane żebra. - Bądź grzeczny i daj się zbadać. - Miał ochotę zlać mu ten durny tyłek na kwaśne jabłko. Najpierw robił za romantycznego kochanka, rodem z trzeciorzędnych telenoweli i omal nie utonął, a teraz leżał z nadętą miną rozpuszczonego księcia, utrudniając pracę sanitariuszom. Odgarnął mu włosy ze spoconego czoła. Ulga jaką odczuł, kiedy w końcu go odnaleźli była ogromna. Poczuł się wtedy tak szczęśliwy, że na moment niemal przestał oddychać. Tak naprawdę nie miał ochoty odstępować go nawet na krok, w obawie co jeszcze wymyśli jego szalona łepetyna.
- Nie ma mowy. - Uwielbiał, kiedy się o niego troszczył. Dla niego było to coś nowego. Wszyscy zawsze opiekowali się i chuchali na Andrieia utalentowanego muzyka, na Andrieia chłopca czy mężczyznę nikt nie zwracał zbytniej uwagi. Postanowił przedłużyć tą chwilę jak tylko się dało, nawet kosztem kilku nieprzyjemnych badań. Przygryzł dolną wargę i rzucił swojej ofierze przeciągłe spojrzenie skrzywdzonej niewinności spod niemożliwe długich rzęs. Jelonek Bambi mógłby się od niego uczyć.
- Ale Andriei. - Adam bezradnie rozłożył ręce. Nie powinien na niego krzyczeć. W końcu to on był odpowiedzialny za wszystko, co się wydarzyło. Biedak najwyraźniej cierpiał, ale nie chciał się do tego przyznać. Pewnie znowu włączył mu się syndrom męskiego mężczyzny. - Wiesz, że odłamki kości mogą wbić się w płuca? Trzeba to sprawdzić. Przecież cię kłuje.
- No chyba że...- Mężczyzna nigdy nie miał okazji, żeby się odrobinę pomazgaić. Wymagający rodzice wiele mu dawali, ale też wiele od niego oczekiwali i nie tolerowali żadnej słabości. Pisarzyna był strasznie słodki, kiedy tak się w niego wpatrywał wielkimi zielono złotymi oczami, a delikatne palce bezwiednie gładziły jego dłoń. Poza tym im więcej fotek strzelą im w szpitalu, tym trudniej będzie Adamowi zaprzeczyć związkowi między nimi. - Pojedziesz ze mną i nie odstąpisz mnie ani na moment?
- Jesteś już dużym chłopcem. - Nie miał ochoty zostawiać Andrieia w obcych rękach, ale od czasu wypadku nie znosił placówek służby zdrowia. Ich zapach kojarzył mu się z najstraszniejszymi chwilami w jego życiu. - Naprawdę potrzebujesz niańki? - Próbował wpłynąć na ego piosenkarza. Niestety nie docenił przeciwnika.
- Nadal jesteś na mnie zły. - Stwierdzeniu towarzyszyło wilgotne spojrzenie na granicy łez. - Przepraszam, nie chciałem sprawić tylu kłopotów. Może Jenni?
- Mnie w to nie mieszajcie. - Aktorka z rozbawieniem obserwowała, kiedy Andriei naprawdę wprawnie, jak na nowicjusza w miłości, urabiał Adama, który nawet nie zdawał sobie sprawy, jak mocno i pewnie te pokiereszowane dłonie trzymały jego serce.
- Niech będzie. - Odezwał się miękko do nieznośnego głuptasa, który na moment wypadł z roli ciężko chorego i z radości usiadł na kanapie, jednak zaraz potem opadł na poduszki, bo z bólu zrobiło mu się słabo. - Ale jak zemdleję na widok zastrzyków, to będziecie mieli dwóch inwalidów do opieki zamiast jednego. - Warknął do lokatorów, których miny wyraźnie wskazywały zadowolenie z wywieszenia przez niego białej flagi.
   Dalej sprawy potoczyły się nawet lepiej niż wymarzył to sobie Andriei. Demkowicz nie miał w tych sprawach najlepszych doświadczeń. Kiedy był chory czy kontuzjowany wiecznie zapracowani rodzice po prostu oddawali go w ręce personelu medycznego. Niejednokrotnie pozostawiali całkiem samego wśród obcych ludzi i odbierali kiedy wydobrzał. Nigdy nie przyszło im do głowy jak samotny i przerażony czuł się mały chłopiec wśród szpitalnych sal. Czasami jedynie babcia, która wtedy pracowała na pełnym etacie i zajmowała się maleńką Zoją, znajdowała dla niego odrobinę czasu, przynosiła mu łakocie oraz książki.
   Tym razem było zupełnie inaczej. Adam bardzo się przejął rolą opiekuna. Niemal cały czas był w pobliżu, trzymał za rękę, ocierał pot, odwracał uwagę podczas nieprzyjemnych zabiegów, przytulał, kiedy tylko skrzywił usta. Pielęgniarki chichotały po kątach. Szeptały między sobą, że jeszcze nie widziały tak słodkiej i oddanej sobie pary.
Najlepsze przyszło na koniec. Kiedy wrócili do domu Adam kazał Georgowi z Bredem przenieść rozkładany fotel, na którym miał zamiar czuwać, do swojej sypialni. Natomiast na łóżku ulokował Andrieia, któremu przez kilka dni lekarze kazali odpoczywać i jak najmniej ruszać, z powodu złamanych żeber.
Mężczyzna zachwycony obrotem sprawy leżał po królewsku i dyskretnie obserwował Adama, który najwyraźniej bardzo zmęczony, usiłował jeszcze coś poczytać przed snem. Uznał, że nawet w tej paskudnej piżamie, tym razem ze złotą rybką, wyglądał całkiem uroczo. Jak tylko wyzdrowieje, będzie musiał się zająć jego garderobą. Wstyd, żeby znany pisarz ubierał się tak tandetnie.
- Adaś...- Pomacał puste miejsce obok siebie. Czegoś lub raczej kogoś tutaj brakowało. Doszedł do wniosku, że pisarz był stanowczo za daleko. Gdyby wyciągnął rękę, mógłby go dotknąć ale...
- Śpij człowieku. - Oczy same mu się zamykały. Książka wypadła z rąk na podłogę. Nie chciało mu się nawet schylić by ją podnieść, a książę nadal siedział na poduchach i marudził. Skąd miał na to jeszcze tyle siły? Cały dzień spędzili w szpitalu na badaniach i do domu dotarli dopiero po zmierzchu.
- Adaś...- Lubił powtarzać jego imię. Brzmiało tak jakoś ciepło i miękko, przywodziło na myśl dom.
- Czego się wiercisz? - Zaniepokoił się pisarz. Każdy inny człowiek już dawno by padł. Musiał przyznać, że Demkowicz nawet chory i zmęczony, miał więcej energii niż przeciętny zjadacz chleba. - Boli cię coś?
- Zimno mi...- Naciągnął kołdrę aż pod szyję i usiłował wyglądać najżałośniej jak potrafił. Jego nauczyciel aktorstwa mógłby być dzisiaj z niego dumny.
- Dam ci koc. - Podniósł się z fotela i wziął do ręki termometr. - Może masz gorączkę? - Usiadł na łóżku i nachylił się nad mężczyzną. Przyłożył metalową końcówkę do czoła, ekranik pokazał normalną temperaturę.
- Zostań na moment. - Andriei błyskawicznie skorzystał z okazji. Złapał go za koszulkę i przytulił policzek do boku.
- Zamknij w końcu oczy. - Nie chciał się wyrywać. Mógłby zranić głuptasa. - Dostałeś tyle leków przeciwbólowych, że powaliłyby nawet konia. - Ramiona oplotły go w pasie.
- Zapomnieli o witaminie A. - Zamruczał na granicy snu.
- Jesteś niemożliwy. - Jeśli chciał w końcu się przespać, musiał ustąpić. Ciepłe, spragnione odrobiny czułości ciało tuliło się do niego, niczym zbłąkany psiak. Nie miał serca go odepchnąć. - Witamina A. Też coś! - Burknął pod nosem. Ten mężczyzna coraz częściej sprawiał, że jego wewnętrzne bariery zaczynały się chwiać, pękały grube mury chroniące, pracowicie poskładane z kawałków serce. Adam bardzo się bał, zbyt mocno został zraniony, ale z drugiej strony miał wielką ochotę spróbować jeszcze raz.
***
   Minęło kilka dni wytężonej pracy dla Adama, który oprócz harówki dla Performance miał jeszcze na głowie pojękującego Księciunia nie zadowalającego się, jak na przedstawiciela arystokracji przystało, byle czym oraz błogiego lenistwa dla Andrieia łażącego za pisarzem krok w krok  i cieszącego się niczym dziecko każdą spędzoną w jego towarzystwie godziną. Teraz właśnie rozpierał się w wygodnym fotelu pośrodku kuchni, opatulony dwoma kocami, i obserwował jak robił ciastka ze skwarek jednocześnie co chwila podbiegając do laptopa by skreślić kilka linijek tekstu. Podziwiał jego godną pozazdroszczenia podzielność uwagi. Wyciągnięta z piekarnika porcja złocistych półksiężyców, pachniała wyjątkowo zachęcająco. Przełknął ślinę, nie miał zamiaru wyhodować sobie oponki. Adam jednak nie miał takich obiekcji. Bez żadnych wyrzutów sumienia podżerał co lepsze egzemplarze, z niezwykle błogą miną. Tymczasem Demkowicz z nawyku przeliczał w myślach, ile długości basenu musiałby przepłynąć, aby spalić pochłonięte kalorie. Inna sprawa, że te przymrużone z przyjemności oczy, na wpół rozchylone usta i twarz nawiedzonego elfa, coraz bardziej kojarzyły mu się z czymś zupełnie innym.
- Adam...- zamruczał melodyjnie. Nie potrafił oderwać wzroku od delektującego się słodyczami łasucha. Koniuszek różowego języka raz po raz zlizywał z palców resztki lukru. - Och.. - Westchnął i ostrożnie się przeciągnął. Żebra nadal bolały. Skoro mieli się bawić, to we dwoje. - Adaś...- Z satysfakcją zauważył, że gładko wygolone policzki poczerwieniały.
- Mhm...Yhy .. Yhy... - Pisarz omal się nie udławił przełykanym właśnie ciastkiem. Syreni śpiew Anioła, za każdym razem, robił na nim ogromne wrażenie. Początkowo sądził, że w końcu się do niego przyzwyczai i przestanie robić mu z mózgu drżącą galaretę. Najwyraźniej potrzebował jednak więcej czasu.
- Chyba trochę mi słabo. - Nie spuszczał oczu z jego warg. Chętnie scałowałby z nich okruszki.
- Wyglądasz całkiem zdrowo. - Popatrzył podejrzliwie na swojego kłopotliwego podopiecznego. Ubrany w elegancką piżamę, nienagannie uczesany i pachnący, bynajmniej nie wyglądał na chorego i najwyraźniej czuł się w jego domu jak we własnym. Wodził go za nos oraz inne, wrażliwsze części ciała, od kilku dni. Zakłopotany pisarz musiał przyznać, że coraz bardziej mu się to podobało. Obsesja na punkcie wyglądu, pedantyzm i wielkopańskie maniery raczej go bawiły niż irytowały. Z pięknej twarzy mógł czytać niczym z otwartej książki. Przebiegło naiwna mina z jaką się za nim skradał była naprawdę urocza. Ostrożność nakazywała mu się jednak trzymać w odpowiedniej odległości od jego zachłannych dłoni. W końcu Andriei był rekonwalescentem, a on nadal niezupełnie przekonany, czy chce się angażować w związek z kilka lat młodszym mężczyzną.
- Bo stoisz za daleko, z tej odległości słabo widać. - Demkowicz nie miał zamiaru się spieszyć. Potrafił być cierpliwy. Nie chciał spłoszyć tego słodkiego elfa. - Spędzasz zbyt dużo czasu przy komputerze. Na pewno zepsułeś sobie wzrok.
- No dobra...- Zrobił parę kroków do przodu. - Poza tym, że jesteś trochę blady, wyglądasz całkiem normalnie. - Cwany Anioł siedział spokojnie, co go nieco ośmieliło. Ręce trzymał nieruchomo pod kocem. - Co ty właściwie kombinujesz? - W jakiś sposób przypominał mu przyczajonego w trawie kota sąsiadki.
- Miałeś kiedyś kurs pierwszej pomocy? - Kompletna zmiana tematu zaskoczyła pisarza, który podszedł jeszcze bliżej. Stanął obok fotela.
- Sztuczne oddychanie i te sprawy? Zrobili nam nawet z tego test. Ale to było dawno, jeszcze w liceum. - Wytarł ręce do ścierki. Potrząsnął głową. Ołówek, który jak zwykle podtrzymywał w górze jego włosy, upadł na podłogę. Jasne pukle opadły na ramiona.
- Yhy... - Na ułamek sekundy stracił wątek. - Tutaj jest niebezpiecznie. Wiesz, te huragany i powodzie. Może powinieneś przypomnieć sobie podstawy?
- Co ja z tobą mam. - Pochylił się i cmoknął go w usta.
- Tak nikogo nie uratujesz. - Adam nie miał pojęcia, kiedy znalazł się u Anioła na kolanach, który z wielkim zapałem wykorzystywał status inwalidy. Wiedział, że  nie odważy się go odepchnąć. Chciwe usta szybko uczyły się jego najsłabszych punktów. Każdy następny pocałunek okazywał się coraz bardziej obezwładniający i upajający. Obu pochłoniętych sobą mężczyzn przywrócił do przytomności dopiero swąd palących się ciastek.
                                                                        ***
   Zoja, ze zmarszczonymi brwiami, obserwowała mizdrzących się do siebie artystów. Nie odważył się jednak przerwać tej sielanki, bo po piętach deptała jej Celina. Od wypadku na plaży stała się jej cieniem. Czyżby coś podejrzewała? Dziewczyna postanowiła być ostrożniejsza. Następny krok, jeśli nie chciała zostać odesłana do domu, musiała staranniej przemyśleć. Na pomoc przyszedł jej czysty przypadek. Andriei w końcu zasnął na tarasie i przestał się plątać pod nogami. Znudzony Adam siedział w salonie na kanapie i przełączał kanały w telewizorze. Zakochani ludzie są bardzo spostrzegawczy. Szybko zauważyła, że skrupulatnie omijał te programy i filmy, w których były obecne małe dzieci. Postanowiła wybadać mężczyznę.
- Nie lubisz maluchów? - Kiedyś chciała założyć z nim rodzinę, więc ta sprawa była dla niej ważna. Nie planowała dużej gromadki pociech, dwójka zupełnie by jej wystarczyła.
- A co tu jest do lubienia? - Skrzywił się pisarz. Dziewczyna była zbyt dociekliwa, co niezbyt podobało się skrytemu z natury mężczyźnie. Miał swoje powody do takiego zachowania, ale nie miał się z niego zamiaru tłumaczyć wścibskiej smarkuli.
- Jak to? Wszyscy kochają bobasy. - Naprawdę zaskoczył ją swoją reakcją. Rzadko który dorosły przyznałby się do czegoś takiego.
- Dlaczego? - Postanowił zupełnie zbić z tropu młodocianą panią detektyw i nieco ją do siebie zrazić. Ostatnio jakoś lubił ją coraz mniej. Często czuł na siebie wzrok Zoji, kiedy wpatrywała się w nich ze zmarszczonymi brwiami jakby coś głęboko rozważała, z pewnością nie pochwalała jego związku z bratem. Kto wie, co chodziło tej pannicy po głowie. - Śmierdzą z jednego końca, bekają z drugiego, a jak podrosną drą się i pyskują.
- Och... Nie chcesz mieć dzieci? - Oczy dziewczyny zrobiły się niemal okrągłe. tego się nie spodziewała.
- Mam psa, jest o wiele milszy. - Skrzywił się jakby go coś zabolało. - Chyba powinnaś zająć się tłumaczeniem. Zostało ci jeszcze kilkanaście stron tekstu. Potrzebuję to za dwa dni.
- Przepraszam. Już się do tego zabieram. - Stwierdziła potulnie. Wyczuła, ze przekroczyła jakaś granicę do której na razie nie powinna sie zbliżać. Posłusznie udała się do gabinetu, gdzie przez godzinę naprawdę sumiennie pracowała. Prawie połowa kartek była już gotowa, kiedy zadzwonił telefon.
- Hehejki. - Rozległ się cieniutki, nieśmiały głosik.
- Mitia, przeszkadzasz mi w pracy. - Nie lubiła, kiedy jej zawracał głowę.
- Wy tylko pracujecie i pracujecie, a ja mam za trzy dni ferie. - Stropiony chłopiec przez kilka dni myślał i wahał się, zanim zadzwonił do siostry. Czasem bywała dla niego całkiem miła. Nie chciał zostać w domu z babcią, która ostatnio coraz częściej traciła do niego cierpliwość. Może dlatego, że ciągle bolała ja noga?
- To się ciesz. - Chciała się jak najszybciej pozbyć natrętnego braciszka. Nie miała najmniejszej ochoty zastępować mu wiecznie nieobecnych rodziców.
- Fajnie być takim maluchem.
- Wcale a wcale. - Zrobiło mu się smutno. Nawet nie zapytała się o oceny, ani o babcię, chociaż wiedziała, że ostatnio często choruje. Jego koledzy chwalili się w domach piątkami, widział jak mamy po wyjściu z wywiadówki całują ich za dobre stopnie, zabierają na lody. Kartkę z jego półrocznymi ocenami pani wysłała pocztą. -  Andy mi obiecał wycieczkę.
- I...? - Mały strasznie się rozgadał. Juz miała wyłączyć telefon, kiedy...
- Jakaś ty głupia. - Postanowił nie odpuszczać, nawet jeśli Zojka się obrazi. -Nie chcę mu przeszkadzać. Pewnie też jest zajęty.
- Ależ skąd. - W głowie zapaliła jej się czerwona żarówka. Mitia był bardzo kłopotliwym bachorem, pomysłowym, ruchliwym niczym pchła i bardzo głośnym. Ciągle śpiewał, gadał jak nakręcony i podskakiwał. To była woda na jej młyn. - Nie martw się. Zaraz mu o tym przypomnę. Nie ma tutaj żadnych znajomych, więc na pewno ucieszy się z twojego przyjazdu.

7 komentarzy:

  1. Nie lubię Zoji. Wstrętna intrygantka. Zamiast cieszyć się szczęściem brata.... Ech... Nie lubię Zoji.
    Pozdrawiam i weny życzę
    MEFISTO

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej Bianco, nie chcę byś uważała mnie za natrętną bądź nachalną osobę lecz zgodnie z obietnicą jestem u Ciebie minimum raz w tygodniu i mówię : HEJ!
    Może to nie stosowne lecz zapytam: Będziesz kontynuować Znamię Ciemności? bo przyznam Ci się, że tęsknię za Nirmalem i jego Mężem, Wieszczem z Rodzinką i ich perypetiami tak samo jak brak mi Diabła Ho z Partnerującym mu słodkim i uroczym Stokrotkiem ze zwariowaną nadopiekuńczą rodzinką i małymi Potworami ( dzieciaczkami).
    Pozdrawia i weny życzy
    MEFISTO

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam, że tak musicie czekać i się dopominać. Ciężko mi idzie pisanie. Ledwo udaje mi się raz na miesiąc coś naskrobać. Na Nirmala nie mam pomysłu, jedna osoba skutecznie zabiła moją wenę w stosunku do tego opowiadania. Chciałabym go skończyć, ale żaden finał mi jakoś nie pasuje. Mam kilka opcji, wszystkie jednakowo nijakie.

      Usuń
    2. Mimo Twojego zniechęcenia trzymam za Ciebie i Twoją wenę kciuki. Ja po prostu wierzę w Twoją pasję do pisania i wyobraźnię, którą masz tak wielką, że potrafi stworzyć za każdym razem tak wspaniały, bogaty świat. Zwyczajnie w CIEBIE wierzę.I nie, nie poganiam Cię. Poświęć swoim pracom tyle czasu ile potrzeba by były tak niezwykle pozytywne jak do tej pory.
      To chyba najdłuższy wpis w mojej historii komentowania.
      Weny, czasu i pozytywnego nastawienia życzy
      MEFISTO.

      Usuń
  3. Hej.
    Mam nadzieję, że nie będziesz miała nic przeciw małej reklamie Twojej twórczości, którą umieściłam (zupełnie przez przypadek) w rozmowie z inną autorką,,,,na wattpadzie...jeśli tak to po prostu usunę wpis i Cię przeproszę.
    Skruszony po czasie MEFISTO

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Reklama dźwignią handlu, wiec cieszę się, że o mnie zawsze pamiętasz.

      Usuń
  4. Hejka,
    wspaniale, nie lubię Zoji zamiast cieszyć się ze szczęścia brata to... o tak nie chce matkować Micie, a Andrew jej no matkował, ale pięknie Adam ją potraktował, jaka wspaniała aktorzyna z anioła...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń