poniedziałek, 31 grudnia 2018

Rozdział 14

   Domek gościnny został zamknięty, walizki stały na progu, a w pobliżu nie  było widać żywego ducha. Wyglądało na to, że znany wszystkim Anioł został właśnie bez dachu nad głową, a właściciel lokum skreślił go grubą krechą z listy lokatorów. Obaj powracający do willi mężczyźni nie zauważyli najmarniejszej kartki, żaden z nich nie otrzymał wcześniej nawet zwykłego sms' a czy maila z wyjaśnieniami. Trzymający się dwa kroki z tyłu Luis miał ochotę krzyknąć - a nie mówiłem!
- I co teraz mistrzu?
- Kto jak kto, ale ty powinieneś znać słowo - negocjacje. - Andrieia, chociaż był przygotowany na awanturę, mocno dotknął widok zamkniętych drzwi. Zabolało. Przygryzł wargę.
- Niby tak, ale to mi raczej wygląda na otwartą wojnę. - Menadżer wskazał na opuszczone żaluzje. - Niż próbę pokojowego rozwiązania konfliktu. - Nie miał najmniejszego zamiaru wtrącać się do sporu dwóch, temperamentnych artystów. Czuł się wciśnięty, wbrew swojej woli, między młot a kowadło, a jego instynkt samozachowawczy ja zwykle zadziałał bez pudła. Jeśli pomógłby tym gorącokrwistym gołąbkom oberwałby od wytwórni, Demkowiczów oraz Katii. I odwrotnie.
- Czy to nie ty przy każdej okazji wypominasz, jakim to jesteś niedocenionym fachowcem? Pokaż klasę i wymyśl coś. Przez tyle lat użerania się z kontraktami powinieneś nabrać wprawy w pertraktowaniu. - Nie rozumiał dlaczego musiał się zakochać akurat w tym nieznośnym grafomanie. Czy piękne oczy i smakowity tyłek wynagrodzą mu kiedykolwiek wszystkie trudy jakie musiał ponosić? Zawsze był swoim największym wrogiem, ale teraz przeszedł samego siebie. Do tej pory robił wszystko pod dyktando innych, próbował zadowolić rodziców, nauczycieli, producentów, fanów. Od dawna lat miał poczucie spętania. Coś się w nim jednak zmieniło odkąd poznał Adama. Zobaczył przed sobą wiele dróg, możliwości o których nie miał pojęcia, których nie dostrzegał lub nie chciał dostrzec. Strach, który kontrolował do tej pory jego życie, nagle go opuścił. Postanowił już nie robić niczego wbrew sobie i być zwyczajnie szczęśliwym. Nie buntował się jako nastolatek, więc może właśnie teraz przyszedł na to czas... Poczuł na twarzy powiew wolności, a może to była jedynie bryza od oceanu.
- Nie śmiałbym wychodzić przed szereg. - Ukłonił się nisko Luis. - I tak prawie nigdy mnie nie słuchasz.
- Spróbuj.
- Urodziłem się tchórzem, o największy z Cudów, a Zauber ma okropną opinię. Podobno atakuje jak tornado i zmiata wszystko na swojej drodze. -  Poważnie zaniepokojony zachowanie swojego podopiecznego menadżer postanowił, że tym razem Andriei będzie musiał sam posprzątać bałagan jakiego narobił.
- No proszę, zatrudniam sztab ludzi, a na koniec i tak wszystko muszę robić sam. - Luis najwyraźniej nie miał zamiaru mu pomóc. Jak Adam mógł go do tego stopnia zignorować? Czy nie zasługiwał nawet na kilka słów wyjaśnienia? O nie! Nie pozwoli mu się tak traktować! Mężczyzna zawrócił i ruszył do willi.
- Twoja wdzięczność nie zna granic. Nie wiem czy zauważyłeś, ale mamy tutaj do czynienia ze sprawami osobistymi, a nie zawodowymi.
- I co z tego? Ja tam nie widzę żadnej różnicy. - Kątem oka zobaczył jak menadżer chyłkiem wycofuje się i zmierza do samochodu. I bardzo dobrze. Był dorosły i nie potrzebował niańki. A jeśli pisarzyna myślał, że tak łatwo się go pozbędzie to całkiem oszalał. Już on mu pokaże, co to znaczy ,,prawdziwy mężczyzna". Przypomniał sobie słodkie uczucie, kiedy trzymał go w ramionach. Zatrzymał się i głęboko odetchnął. Odnalazł DOM i prędzej skona na jego progu, niż da się wyrzucić.
                                                                    ***
   Andriei z bijącym szybko sercem, duszą na ramieniu, ale determinacją wypisaną na pięknej twarzy, wszedł stanowczym krokiem do willi Luogo di Silencio. Od razu w holu został zaatakowany przez zmartwioną Jenni, która po części czuła się winna całej sytuacji.
- Piękny. Nikt ci nie mówił, że sprawy sercowe, zwłaszcza między znanymi osobami, najpierw omawia się w cztery oczy, a potem ogłasza całemu światu?! - Dźgnęła go mocno palcem w pierś.
- Ała... Schowaj szpony kobieto. Wiesz, ile jest warte to ciało?
- W dupie mam twoje ciało! Szkoda, że nie mam przynajmniej porządnego kija idioto! - Wzrokiem omiotła hol w poszukiwaniu broni, którą mogłaby przemalować na filetowo przystojną buźkę.
- Znasz Adama? - Starał się zejść z pola rażenia rozwścieczonej kobiety.
- Znam, chyba lepiej od ciebie.
- A zauważyłaś, jak nerwowo reaguje i jakie ma tendencje ucieczkowe na najmniejszy przejaw uczuć ze strony innej osoby? - Okrążała go to z jednej to z drugiej strony. Dlaczego u licha kobiety były zawsze takie zawzięte?
- No skądże, psychologu od siedmiu boleści! - Warknęła z przekąsem. - Widziałam jedynie przerażający atak paniki u dorosłego faceta, wywołany przez twoje mistrzowskie wyznanie  i omal nie padałam trupem z wrażenia. - Doszła do wniosku, że jeśli zamorduje Anioła, zrobi wielką przysługę Adamowi, który może wtedy okaże litość i nie wyrzuci ją razem z nim na bruk.
- Było aż tak źle? - Zatrzymał się gwałtownie. Serce ścisnęło się mu boleśnie.
- Yhy...- Zrobiło się jej żal bałwana. Jeszcze nigdy nie widziała tyle smutku w czarnych oczach.
- Odkręcę to. Przysięgam. - Przygryzł dolną wargę. Zawsze to robił, kiedy miał poważny problem do rozwiązania.
- Ciekawe jak. Zamknął się w swoim gabinecie, zaraz po tym, jak wywalił twoje klamoty na bruk. - W Jeni jakimś cudem wstąpiła nadzieja, że jeszcze nie wszystko było stracone. Demkowicz wyglądał na bardzo zdeterminowanego.
- Nie sądziłem, że aż tak go zdenerwuję. - Na wzmiankę o panice Adama poczuł strach. W żadnym razie nie chciał go skrzywdzić. Czy posunął się za daleko? Może powinien rozegrać to jakoś delikatniej?
- Takie ekstremalne zachowanie nie jest normalne. - Postanowiła dokładniej pogrzebać w przeszłości pisarza. Każda wskazówka mogła być cenna, by rozwiązać dramatyczna sytuację. - Powinniście się najpierw lepiej poznać.
- Teraz? Niby jak? Będzie ciężko przez dziurkę od klucza. - Westchnął. Czekało go naprawdę trudne zadanie.
- Jak się okaże, że go znowu skrzywdziłeś, znajdę sposób by cię zatłuc. George i Bred mi pomogą. - Machnęła mu ostrzegawczo przed nosem szponami.
- Jeni. - Niespodziewanie ujął jej twarz w dłonie i poważnie spojrzał w oczy. - Moje uczucia do Adama to nie jakiś żart, czy przelotne zauroczenie, jak sądzi mój menadżer.
- A jak tam twoja orientacja?- Nadal nie do końca dowierzała w jego deklarację. Dla niej wszystko toczyło się zbyt szybko. W dodatku nigdy nie słyszała o homoseksualnych skłonnościach Anioła, a takich rzeczy w ich środowisku nie dało się ukryć. -  Wiesz, że on jest facetem, czy całkiem ci się pokręciło?
- Masz mnie za kompletnego buraka, w dodatku ze słabym wzrokiem? - Zdenerwował się Demkowicz. Tak naprawdę Jeni miała sporo racji, sam się sobie dziwił. Miał jednak stuprocentową pewność, chyba po raz pierwszy w życiu, do tego co właśnie czuł.
- Niedokładnie, ale blisko... Bardzo blisko... - Włożyła ręce do kieszeni. Może Anioł, nie był mimo wszystko aż tak głupi, jak myślała?  Wyglądał na szczerego, a ją raczej trudno było oszukać w sprawach uczuć. Miała zamiar modlić się do każdego boga, o którym słyszała, by się mu udało.
- Przepuścisz mnie? - Zapytał już o wiele łagodniej. Aktorka okazała się prawdziwą przyjaciółką pisarza. Nigdy jej tego nie zapomni. W show biznesie rywalizacja była ogromna, a przyjaciele rzadcy niczym bezcenne skarby.
- Proszę bardzo. - Patrzyła jak powoli podchodzi pod drzwi gabinetu i delikatnie puka. Odwróciła się i cicho, by nie przeszkadzać, wróciła do swojej sypialni. Włączyła tableta i zamieniła z piękności z południa w naprawdę skrupulatnego detektywa. Nie na darmo gazety nazywały ją Królową Plotek. Jeśli pisarz coś przed nimi zataił, wyrwie to choćby spod ziemi.
***
   Demkowicz chwilę postał pod drzwiami. Nie doczekał się jednak żadnego odzewu. Słyszał, jak ktoś gwałtownie usiadł w bujanym fotelu. Wyglądało na to, że Zauber nadal był wściekły i nie miał zamiaru odpuścić.
- Adaś... Adam...- zaczął łagodnie, usiłując nie rozdrażnić jeszcze bardziej pisarza.
- Spierdalaj...! - Nie miał zamiaru dać się nabrać kolejny raz na syreni śpiew łajdaka. Andriei aż drgnął, tyle było w tym krzyku gniewu i głęboko ukrytego żalu. O wiele wrażliwszy na dźwięki niż większość ludzi wychwytywał najmniejsze niuanse. Coś ciężkiego, prawdopodobnie książka, uderzyło o klamkę, która gwałtownie podskoczyła.
- Przecież ten wywiad nie mógł być dla ciebie aż takim zaskoczeniem. Doskonale wiesz, co do ciebie czuję...- Spróbował delikatnej perswazji.
- Nie mam pojęcia, co ty do mnie czujesz...- Zdenerwował się jeszcze bardziej. Ten facet ubliżał jego inteligencji. Naprawdę sądził, że padnie mu w ramiona po ckliwych tekstach dla nastolatek?
- Kocham cię. - Te dwa ciche słowa wypowiedziane miękkim głosem spowodowały, że Adam potrząsnął głową, jakby chciał coś z niej wyrzucić.
- Rudej i Katii też to mówiłeś?! - Na szczęście Zoja pokazała mu te wiele mówiące zdjęcia, inaczej mógłby, mimo targających nim sprzecznych emocji, ulec.
- Skąd wiesz o Elenie? To stare dzieje. Jeszce z liceum...- Demkowicz był naprawdę zaskoczony. Niewiele osób wiedziało o jego starej miłości - jedynie rodzice , Zoja i menadżer. Która z nich ośmieliła się opowiadać o jego prywatnych sprawach?
- Łatwo ci to przychodzi. Chyba lubisz zmiany. Rude, brunetki, a teraz przerzuciłeś się na blond?!
- Adaś, nie masz pojęcia o czym mówisz. - Sprawa z Eleną wpłynęła na niego bardziej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać, a stare rany nadal bolały. - Chyba nie jesteś zazdrosny o dziewczynę sprzed siedmiu lat?
- Zazdrosny? - Zauber aż się poderwał z krzesła. Fanki zrobiły z mózgu Pięknego koktail. Najwyraźniej pławił się w samo zachwycie. - Ty rozpuszczony dzieciaku! Niby o ciebie?!
- Na to wygląda. - Mimo sytuacji uśmiechnął się pod nosem. Z pewnością miał rację. Pisarzyna go lubił. Naprawdę lubił i tylko to się w tej chwili dla niego liczyło. Inaczej dlaczego by się tak pieklił? Teraz mógł wrzeszczeć na niego do woli.
- Kretynie! - Zazgrzytał zębami ze złości. Palące uczucie w piersiach na pewno nie było zazdrością! Wysunął z uporem szczękę. To wściekłość. Tak. Na pewno wściekłość. - Zjeżdżaj z manatkami do L.A!
- Kocham cię i nigdzie się nie wybieram - odpowiedział spokojnie. Może jeśli będzie to powtarzał wystarczająco często, coś w końcu dotrze do tego upartego osła. No cóż. Namiot choćby najbardziej komfortowy nie przypominał niestety hotelu. Andriei miał tylko nadzieję, że się nie upiecze na trzydziesto stopniowym upale.
- W moim domu na pewno nie zostaniesz! - Zauber był przekonany, że rozpuszczony Książę nie wytrzyma na plaży nawet trzech dni, a tutaj nigdy więcej nie pozwoli mu wrócić. Zwłaszcza teraz, kiedy wiedział, jak czułe potrafią być duże dłonie, jak silną sieć potrafił tkać anielski głos wokół jego duszy.
- Ale plaża jest publiczna, a ja skołowałem sobie przytulny kącik. - Uśmiechnął sie pod nosem kolejny raz. Odkąd w głosie Adama przestał słyszeć ból, a jedynie złość, kłótnia zaczęła mu sprawiać frajdę.
- Wariat! Poszczuję cię psem! - Wstyd. Pisarz złapał się na tym, że zaczął tupać z bezsilności nogami niczym dziecko.
- Akurat. Twoje bydlę boi się nawet królików. - Na mężczyźnie ta groźba nie zrobiła żadnego wrażenia. Miejscowe psisko choć wielkie, na ogół robiło za dywanik, bądź żebrało pod stołem o przekąski.
- Pierwsze tornado, zmusi cię do odwrotu. - Adam był pewny swego. Andriei chyba nie miał o tym pojęcia,  a ta informacja powinna dać mu do myślenia. - Demolują wybrzeże przynajmniej raz w tygodniu.
- Najwyżej utonę z miłości. -  Grafoman najwyraźniej chciał go wystraszyć. Jakby było tak niebezpiecznie, nikt nie stawiałby tutaj domu. - Romantyczna śmierć. Powinna się spodobać moim fanom.
- Szybko ci się znudzi biwakowanie. - Adam nie wyobrażał sobie, tego kochającego wygody lalusia, jako harcerza piekącego kiełbasę na ognisku i jedzącego chleb doprawiony piaskiem.
- Nie docenisz mnie. Kocham cię i będę tu koczował choćby do końca życia. - Miał jednak cichą nadzieję, że nie potrwa to aż tak długo. Odrobina litości tliła się chyba w tym twardym sercu?
- Nigdy... - Wspomnienia znowu wróciły. Była żona dała mu naprawdę solidną lekcję. - Nigdy do mnie nie mów o miłości i końcu życia w jednym zdaniu! - Andriei zerwał się z podłogi. Drzwi zadrżały od uderzenia. Powstała na nich długa rysa. Czyżby tym razem pisarz rzucił w nie fotelem, na którym wcześniej siedział? Ależ ten facet miał temperament. Najwyraźniej nie było sensu się dalej z nim sprzeczać, tym bardziej, że ból znowu wrócił. Słyszał to wyraźnie.
- Kocham cię. W końcu w to uwierzysz. - Nie miał wyjścia. Musiał przeczekać burzę. Obawiał się tylko, że może to potrwać naprawdę bardzo długo i jego piękna skóra, na kalifornijskim słońcu, wyschnie niczym rodzynka. Miłość wymagała poświeceń i z tym nie miał zamiaru dyskutować. Grafoman wyglądał na bardzo upartego, więc jak tak dalej pójdzie, po wielu latach znajdą na plaży jego zmumifikowane szczątki. Trudno.
- Daj znać, kiedy ci przejdzie. - Zbytnia natarczywość mogła jedynie wszystko zepsuć. Adam musiał uporać się ze swoimi demonami. - Wtedy porozmawiamy jak dorośli. - W odpowiedzi coś równie dużego jak bujak rąbnęło w drzwi. Rysa się powiększyła. Andriei uznał strategiczny odwrót za najlepsze wyjście. Złapał stojące na progu domu walizki i ostrożnie zaczął schodzić po stromych schodach w dół. Nie było tego złego co by na dobre nie wyszło. Trochę ćwiczeń fizycznych, na które ostatnio nie miał zbyt wiele czasu, dobrze mu zrobi. Wkrótce jednak pożałował swojej beztroski.
Zdyszany, po dwóch godzinach ciężkiej pracy, padł na piach. Rozczochrany, brudny, z poobijanymi palcami nie miał ochoty się nawet umyć. Gdyby go teraz zobaczyły fanki umarłyby z żalu nad losem swojego księcia. Przed nim stał jednak porządnie rozbity namiot, poukładał w nim swoje rzeczy, a nawet rozścielił materac do spania. Ogrodził kamieniami miejsce na ognisko. Nie był aż takim mieszczuchem jak sądził pisarz. Gwiazdy jasno świeciły, ocean szumiał cichutko, jedynie od czasu do czasu rozlegał się plusk, wyskakującej ponad powierzchnię wody, ryby. Zapowiadała się pogodna noc.
                                                             ***
   Pozostali mieszkańcy willi Luogo do Silencio starali się trzymać jak najdalej od konfliktu między Adamem i Andrieiem. Nie mieli ochoty paść jej ofiarami. W przeciwieństwie do hotelu, tutaj czuli się jak w domu. Celina wspaniale gotowała, o nic nie musieli się martwić, a Zauber był całkiem miłym gospodarzem, o ile przestrzegali spisanych wcześniej ustaleń. Przez kilka dni chodzili niemal na palcach. Każdego wieczora zbierali się całą gromadką na skarpie za domem, skąd mogli obserwować zawziętego Anioła walczącego z uporem, o serce powarkującego coraz ciszej, pisarza.
- Co za marnotrawstwo - wzdychała Jenni, podziwiająca przez lornetkę nagą klatkę Andrieia. - Ładnie mu z opalenizną.
- Jemu we wszystkim ładnie. - Bred był nieco zazdrosny. Dziesięć lat robiło kolosalną różnicę. Kiedyś i on posiadał takie gładkie mięśnie.
- Kiedy oni w końcu przestaną? - George obawiał się, że ten pokaz silnej woli skończy się dla Anioła szpitalem z powodu udaru słonecznego. - Cała nadzieja w nadchodzącym huraganie. Z pewnością przywróci mu rozum.
- Ja bym się na twoim miejscu nie zakładała. - Aktorka w zamyśleniu pokręciła głową. - On razem z sercem stracił kompletnie rozsądek. - Żadne z nich nie usłyszało cichych kroków za plecami.
- Czy wy nie macie już co robić? - Wywarczał Adam. Wstrętni spiskowcy, podgryzali rękę która ich karmiła i użalali się nad skwierczącym na upale kretynem. Miał jednak niewielkie poczucie winy. - Potem jęczycie, że próby się przeciągają. A ćwiczyć role niełaska?
- Jak możesz go tak torturować? - Jenni wyraźnie była pod wrażeniem piosenkarza. Dla niej nikt nie wysilił się nawet na własnoręcznie ugotowaną kolację. Głupi faceci myśleli, że wszystko załatwią przy pomocy forsy.
- Sam się prosił. - Tak naprawdę, nie spodziewał się, że Andriej weźmie aż tak poważnie swoją deklarację. - Dzisiaj wróci do L.A. W radiu zapowiadali tornado. Fale mogą osiągnąć wysokość budynku. - Machnął lekceważąco ręką. W duszy jednak odczuwał niepokój. Mały namiot pośrodku ogromnej plaży wyglądał dzisiaj dziwnie samotnie i jakoś bezbronnie.
- Obyś miał rację. - George miał złe przeczucia. Znał podobnych Andrieiowi facetów, sam taki był przez sporą część swojego życia. Im bardziej piętrzyły się trudności, tym większą odczuwał ochotę do walki. A jeśli do tego dodać bezcenny skarb do zdobycia w tle...
                                                                 ***
    Nadszedł wieczór, wiatr wzmagał się coraz mocniej, o szyby zaczął bębnić deszcz. Zoja , która do tej pory, z powodu rozwoju wypadków, w duszy szalała z radości, przekonana, że wkrótce wytwórnia zmusi brata do powrotu na Ukrainę, teraz otworzyła okno i stanęła jak wryta. Ciemniejące w przyspieszonym tempie niebo raz po raz zaczęły rozdzierać błyskawice. Wiatr tworzył coraz większe wiry z piasku. Struchlała. Chciała pokonać Andrieia, ale nie w ten sposób. Czasami, w chwilach największej rozpaczy i bezsilności,  przychodziło jej do głowy, że śmierć jednego z nich, tak naprawdę byłaby najlepszym rozwiązaniem. Miałaby wtedy pisarza tylko dla siebie. Ale to były jedynie sekundy. Mimo wszystko stanowili z Andrieiem rodzinę. Do tej pory zawsze się wspierali. Wychyliła się mocniej. W dole, gdzie przedtem rozpościerała się złocista plaża, teraz panowały kompletne ciemności, mimo, że słońce jeszcze całkowicie nie zaszło. Chwilami migało niewielkie światełko, rzucane przez silny reflektor, zawieszony przed namiotem.
- Panie Zauber, trzeba go stamtąd zabrać. - Dziewczynie trzęsły się ręce. Zauważyła, że wszyscy stojący na tarasie skąd mieli dobry widok na plażę, byli wystraszeni.
- Sam wróci jak porządnie zmoknie. - Adam powoli tracił swoją pewność. Ten facet naprawdę oszalał! Naprawdę chciał ryzykować życiem?
- Nie bądź głupkiem. - Jenni wręczyła mu kurtkę, którą upuścił ze złością na podłogę.
 - Nie znoszę szantażystów. - Była żona igrała z nim tak każdego dnia. Niestety o jeden raz za dużo. Oboje zapłacili najwyższą cenę.
 - Wy się tutaj sprzeczacie, a on tam utonie. - Zdenerwował się George i sięgną po ubranie. Na ten widok wszyscy się poderwali. Celina została na miejscu na wszelki wypadek, jeśli trzeba by było wezwać pomoc z zewnątrz. Protestującą ze wszystkich sił Zoję zamknięto w składziku, który miał tylko jedno maleńkie okienko pod sufitem. Szalejąca z niepokoju nastolatka byłaby zagrożeniem nie tylko dla siebie, ale dla nich wszystkich. Ostatni wyszedł z domu Adam. Huk oceanu był ogłuszający. Deszcz zacinał prosto w oczy.
- Zostańcie. - Wysforował się do przodu i rozpostarł ramiona. - Ja go do tego popchnąłem i ja go stamtąd wyciągnę.
- Nie wiem, który z was jest większym wariatem. - Bred przytomnie wziął ze sobą grubą linę, którą teraz przewiesił przez ramię.
- Idziemy wszyscy. - George rozdał im kapoki wiszące zwykle w kącie holu. - Musimy współpracować. -Adam porwał od razu dwa i rzucił się do schodów prowadzących na plażę. Wiatr wył i zawodził. Słona woda zalała mu twarz. Prawie nic nie widział.
- To niemożliwe. - Jeni była przerażona. Jeszcze kilkanaście minut wcześniej zapowiadało się na niewielką burzę. Prognozy w telewizji były raczej optymistyczne inaczej nigdy by nie pozwoliła Aniołowi na kontynuację tej farsy. Wyciągnęłaby go z namiotu za czarne kudły.
- Uważajcie, mokre są cholernie śliskie. - Kiedy Zauberowi udało się zejść do połowy drogi, złapał  zbielałymi palcami mocno za barierkę i z drżącym sercem spojrzał w dół. Błyskawica na moment oświetliła plażę. Fale rycząc rzuciły się w jego kierunku. Usiłowały ściągnąć skamieniałego ze zgrozy mężczyznę w dół, w kipiąca topiel. Po namiocie nie zostało ani śladu. Jakimś cudem nadal migotał reflektor wbity na mocnym, metalowym pręcie w piasek.
- O Boże...- Idący za nim Bred zaniemówił.
- Zabiłem go! - Adam osunął się na kolana. - Znowu zostałem mordercą! - Zupełnie zapomniał, gdzie się znajdował. Widział jedynie niknącą w odmętach piękną twarz Demkowicza. Gdyby nie silne ramię Georga spadłby prosto w tworzący się wir.
- Puść mnie. - Zaczął się szarpać. Nie miał żadnego powody, aby dalej żyć.- Powinienem zginąć za pierwszym razem. Andriei by mnie wtedy nie poznał.
- Zdurniałeś? - Uderzył zrozpaczonego mężczyznę w twarz z otwartej dłoni. - Przestań się nad sobą roztkliwiać. Musimy go znaleźć!
- Masz się za syrenę? - Oprzytomniał. Pojawiła się maleńka iskierka nadziei. -  Choć nawet ona nie dałaby rady. - Nadal trząsł się jak w febrze.
- On chciał powiedzieć, że powyżej linii wody jest mnóstwo jaskiń. - Bred złapał go z drugiej strony za ramię. - Kiedyś wyszliśmy na dymka i trochę pozwiedzaliśmy.
- No tak. - Jenni klasnęła w ręce. - Andriei może i jest zakochany w równym sobie idiocie, ale kiedy trzeba, bywa całkiem inteligentny. A już na pewno nie jest samobójcą.
George wyjął z kieszeni starą latarkę, minął pisarza i wskazał wąską ścieżkę po prawej stronie, wijąca się wśród stromych skał po ścianie zbocza. Ostrożnie, gęsiego, mieszkańcy willi ruszyli przed siebie, nawzajem sie ubezpieczając. Żadne z nich nawet nie pomyślało o powrocie do domu. Gnał ich niepokój o przyjaciela, którego mieli zamiar odnaleźć całego i żywego.


   Demkowicz powoli odzyskiwał przytomność. Najwyraźniej nie był już w jaskini, bo leżał na czymś miękkim i ciepłym. Nie do końca kontaktował czy był żywy czy martwy. Na widok spiętrzających się nad nim, ryczących  fal przeraził się nie na żarty. Dobrze, że wcześniej przygotował sobie drogę ucieczki. Kiedy Adam wspomniał o huraganach wolał się zabezpieczyć.
Poobijane ciało pulsowało tępym bólem, a najbardziej piekły poobdzierane do krwi dłonie, które uratowały mu życie, kiedy wspinał się po śliskich skałach. Poruszył się na próbę. Podobno ból był oznaką życia. Ale tak naprawdę nie był tego pewien. Nigdy wcześniej nie umarł. Ktoś siedział obok i cicho chlipał. Otworzył ostrożnie jedno oko. Pisarzyna był blady jak płótno, miał zapuchnięty nos i mazał się niczym dziecko. A podobno to on nie wyrósł jeszcze z pieluch. Co on tam mamrotał? Nastawił uszy.
- Obudź się Andriuszka. - Delikatnie pogładził go po policzku, a Demkowicz przezornie przymknął powieki. Nigdy jeszcze ten uparciuch tak czule nie wymówił jego imienia. - Nadal strasznie wieje i nie mogliśmy odwieźć cię do szpitala. Otwórz oczy proszę. Proszę... - Obwiódł palcami ich kontury - Są naprawdę piękne, niczym dwa bliźniacze klejnoty. Kiedy na mnie patrzysz, za każdym razem, kradną moją duszę. - Odgarnął mu z czoła niesforny lok. - Pozwolę ci zostać ile chcesz. Lubię cię wariacie. Naprawdę cię lubię.
- Powiedz to jeszcze raz...- Powoli rozchylił powieki. Oczekiwał gwałtownego protestu, zadartego nosa, a przynajmniej wyniosłego prychnięcia.
- Andriuszka, przeraziłeś mnie niemal na śmierć! - Coś ciepłego, słodko pachnącego, przygniotło mu klatkę, a smukłe ramiona owinęły się wokół szyi.
- No dobrze, już dobrze. Przecież żyję. - Zaczął gładzić drżące plecy. Mężczyzna wtulił się w niego i ukrył twarz na piersi. - Choć nie jestem do końca przekonany. - Tak musiało wyglądać niebo. Nawet nie zauważył, że rany na dłoniach się otworzyły i krew zabarwiła bandaże.
  

3 komentarze:

  1. Witaj Strego.;)
    Jakże dawno mnie u Ciebie nie było! I to nie przez zapomnienie a zwykła rzeczywistość mnie dopadła i brak czasu.... A zawsze Twoje opowiadania potrafiły mnie odprężyć i poprawić humor, a tu nawet nie mam kiedy wejść i zwyczajnego ,,cześć'' napisać!
    Ale już się poprawiam i choć raz w tygodniu będę do Ciebie zaglądać i w/w CZEŚĆ pisać
    pozdrawiam MEFISTO

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej! Obiecałam i jestem.Wiesz, że raz dziennie odświeżam Twój BLOG z zadzieją na nowe części moich ulubionych opowiadań?
    Weny, czasu, uśmiechu i chęci
    życzy MEFISTO

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    fantastyczny rozdział, Adam jest uparty ale i Andrei też będzie walczył o tą miłość, żal mi się go zrobiło, bo to co zastał z tymi walizkami na zewnątrz, bardzo go zabolało, ale coraz więcej informacji o jego przeszłości poznaliśmy i jaki troskliwy Adam bardzo chciał aby już Andruszka się obudził...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń