Pisarz
obudził się wyjątkowo wypoczęty, co mu się bardzo rzadko zdarzało, ze względu
na stare, powypadkowe rany, które zawsze w nocy dawały o sobie znać. Uznał, że
być może mieszkanie z bandą artystów nie będzie takie złe, jak to sobie na
początku wyobrażał. Wyszedł na balkon i wciągnął w płuca poranną bryzę.
Słoneczko delikatnie przygrzewało, pokrzykiwały unoszące sie nad falami
rybitwy, wszędzie panowała cisza i spokój. Goście chyba nadal spali, bo z pokoi
na górze nie dochodził żaden, nawet najlżejszy szmer. W kuchni krzątała się już
nieoceniona Celina, pachniało świeżo zaparzoną kawą, bez której pisarz nie
wyobrażał sobie poranka.
Jakże niewinnie zaczął się jeden z tych dni,
kiedy to Adam dla własnego dobra nie powinien był wstawać z łóżka, co niestety
zbyt późno to sobie uświadomił. Kłopoty okazały się w jego przypadku chodzić
nie parami, jak u zwykłych zjadaczy chleba, a całymi stadami. Zupełnie jakby
podczas wspinaczki, niechcący kopną nogą jeden mały kamyk, a w zamian na głowę
spadła mu cała lawina. Aparat fotograficzny, który miał pomagać wszystkim
mieszkańcom Luogo di Silenzio w radzeniu sobie ze wścibskimi fanami i
dostarczać codziennie porcji wrażeń o idolach, aby nie szukali ich gdzie
indziej, okazał się prawdziwym koniem trojańskim.
A wszytko
zaczęło się od kichania...
Kiedy mężczyzna w ulubionych, pluszowych
kapciach wszedł do jadalni, niespodziewanie zakręciło mu w nosie, a oczy
zaczęły łzawić. Gospodyni postawiła przed nim parująca filiżankę.
- Apsik..
- Co z tobą,
przeziębiłeś się? - Zatroskała się Celina.
- A psi...A
pisk...! Jeszcze przed chwilą wszytko było w porządku. - W pośpiechu wziął do
ręki papierową serwetkę, bo z nosa zaczęło mu kapać. Znał te objawy, zawsze
pojawiały się dosłownie znikąd. Cholerna alergia postanowiła zepsuć mu humor. -
Posprzątałaś w domu jakimiś nowymi środkami?
- No przecież
wiem, że jest pan uczulony. Idę po zastrzyk, zanim się pan całkiem rozłoży, a
potem pomyślimy co się stało. - Kobieta ruszyła w kierunku wiszącej w kuchni
apteczki, gdzie w oddzielnym pudełeczku leżały przygotowane jednorazowe
iniekcje, przepisane pisarzowi przez lekarza, kiedy to omal nie udusił się po
wizycie w sklepie zoologicznym.
- Nie trzeba.
- Adam na samą myśl o igle poczuł się jakby trochę lepiej. Może faktycznie
gdzieś go zawiało?
- Niech pan
nie będzie dzieckiem. - Celina nie znała litości. Złapała swojego opierającego
się pracodawcę za ramię i fachowo zrobiła zastrzyk.
- Aa...! -
Zawył pisarz. - Ależ ty jesteś brutalna.
- Ktoś musi
w tym domu mieć jaja. Padło na mnie. - Odpyskowała mu gosposia. Rzeczywiście z
nich dwojga, to z pewnością ona wyglądała bardziej męsko, co zerknąwszy w
lustro kątem oka, z przekąsem stwierdził Adam. Ubrana w dżinsy i podkoszulkę
bez rękawów kobieta, miała imponujące mięśnie zapaśniczki, w dodatku stylowe
tatuaże na ramionach, jeszcze podkreślały jej atuty. Przemknęło mu przez głowę,
że może powinien też sobie jakiś zrobić, albo przynajmniej zacząć ćwiczyć. To
była jednak tylko chwila słabości. Nie ma co ukrywać, mężczyzna nie był
fanatykiem wysiłku fizycznego. Uważał, że basen i spacery z psami zupełnie
wystarczały by utrzymać formę. Usłyszał głosy dochodzące z piętra i postanowił
się szybko ulotnić. Mimo wszystko był tutaj gospodarzem i nie powinien straszyć
gości ponaciąganą piżamą z Roszpunką.
- Ja pieprzę!
- O mało nie zaliczył podłogi, bo coś małego i puchatego przebiegło mu pod
nogami. - Co to do cholery było?!
- Królik.
Chyba. - Mimowolnie roześmiała się gosposia. Adam przedstawiał sobą obraz nędzy
i rozpaczy - rozczochrany, usmarkany i czerwony na twarzy ze złości. W dodatku
tupał nogami niczym dziecko. Może i wyglądał na łagodnego, ale temperament miał
nie od parady.
- Kto przytargał
te kicające uszale?! - Wrzasnął ile miał sił w płucach, co nie zabrzmiało zbyt
imponująco, z powodu paskudnej chrypki. Schodząca właśnie po schodach Zoja aż
podskoczyła, po czym zaczęła się powoli cofać. Wieczorem nie mogła zasnąć, zrobiła
sobie spacer wzdłuż plaży, aby ochłonąć
po nadmiarze wrażeń. W pudełku pod drzewem znalazła kartonowe pudełko z
gromadką przerażonych, popiskujących maleństw. Ktoś wyrzucił, niczym nikomu
niepotrzebne śmieci, cztery śliczne króliczki. No przecież nie mogła ich tak
zostawić. Zabrała je do domu, nakarmiła i zrobiła zaciszne legowisko w kąciku
sypialni. Jakim cudem znalazły się na parterze, nie miała pojęcia. Chciała rano
porozmawiać o nich z pisarzem, niestety nie zdążyła, bo zrobiła się afera.
- Zoja! A ty
gdzie?! - Mężczyzna mimo, że ledwo widział przez załzawione i czerwone oczy,
zauważył strategiczny odwrót tłumaczki. Na pobladłej twarzy miała wypisaną
winę. Dusza biednej dziewczyny usiadła jej na ramieniu z zamiarem ucieczki do
Meksyku, bo zdenerwowany pracodawca, niby taki chory, a zbliżał się do niej z
prędkością błyskawicy, skacząc po dwa schody.
***
Demkowicz, napędzany jakimś wewnętrznym
niepokojem i strachem o naiwną siostrę, pobił chyba wszystkie rekordy
prędkości. Zawsze był niezłym organizatorem, ale tego dnia przeszedł sam
siebie. Udało mu się zamknąć wszystkie swoje sprawy, a przynajmniej te
najważniejsze, przed wyjazdem do L.A. W południe siedział już w samolocie,
niestety zdobył jedynie miejsca w klasie ekonomicznej, której odkąd stał się
sławny, unikał jak ognia. Dwaj ochroniarze siedzieli po drugiej stronie pokładu
i nie stanowili żadnej pomocy. Chciał czy nie, musiał uzbroić się w cierpliwość
i jakoś przetrwać chichoty oraz natrętne spojrzenia siedzących obok dwóch
nastolatek. Nie nastawiło go to zbyt pokojowo do świata, tym bardziej, że
właśnie czytał ściągnięte na tableta wiadomości, o tym zboczeńcu Zauberze.
Zawsze wychodził z założenia, że by odnieść zwycięstwo, należało poznać wroga. Wcześniej
nigdy nie widział mężczyzny i nie miał zamiaru oglądać, już wystarczająco go
denerwowała, piejąca nad nim z zachwytu przy każdej okazji, Zoja. Nie lubił
plotek i niesprawdzonych nowinek internetowych, sam niejednokrotnie bywał ich
ofiarą, ale obecnie nie miał czasu na fachowe śledztwo. Musiał się więc zadowolić
brukowcami. Już same zdjęcia mężczyzny podniosły mu ciśnienie. Zawsze myślał,
że tworzący beletrystykę ludzie to gromada otoczonych kotami, starych panien,
bądź zasuszonych staruszków, którzy z nadmiaru czasu na emeryturze, wypisują
bzdury. Oczywiście zdarzały się wyjątki, ale raczej rzadko. Tymczasem z
czytnika uśmiechała się do niego ładna, chłopięca twarz, z dołeczkami na
policzkach i bystrymi, zielononiebieskimi oczami. Czyżby gazety pomyliły się
podając wiek mężczyzny? I jaki porządny facet nosił długie włosy? Pewnie taka
czupryna, uchodziła w L.A za romantyczną. Dla Andrieia, wychowanego w
muzułmańskiej rodzinie, opadające na plecy pukle były ozdobą wyłącznie kobiet. W
sumie z jednej strony był zaskoczony młodzieńczym wyglądem, a z drugiej
rozczarowany dość przeciętną urodą pisarza. Spodziewał się kogoś, właściwie,
sam nie wiedział kogo. W dodatku, tym niewinnym uśmiechem, udało mu się nawet
na moment uśpić jego czujność. Przez głupie zdjęcia omal nie zapomniał, że miał
do czynienia z wytrawnym podrywaczem, sprowadzającym na złą drogę młode
dziewczęta. Na domiar złego ten cały Zauber musiał być naprawdę inteligentny, we
wszystkich artykułach widniały nagrody, pochwały, niektóre od poważnych
recenzentów. A to mogło poważnie utrudnić
zadanie, przytargania z powrotem do domu zauroczonej dziewczyny, jeśli ten miał
wobec niej jakieś plany. Demkowicz postanowił się nie patyczkować, tylko po
przyjeździe jasno postawić sprawę - on spełni warunki kontraktu, a doskonale
zdawał sobie sprawę, że dobry kompozytor był bezcennym skarbem, ale siostra
musiała wrócić na Ukrainę. Znalezienie nowego tłumacza na jej miejsce nie
wydawało mu się trudnym zadaniem. Jeśli jednak Zoja nie chciałaby współpracować,
bo pisarz z pewnością szybko się podda, zrobi wszystko, by jej go obrzydzić.
***
W willi Luogo di Silenzio trwał armagedon.
Wszyscy mieszkańcy zostali postawieni do pionu i zatrudnieni w charakterze
myśliwych, jedynie Adam siedział na tarasie i przysięgał, że nie wróci dopóki
nie pozbędą się pieprzonych futrzastych kulek. Dla nudzących się aktorów
polowanie stanowiło niejaką atrakcję. Zaśmiewając się biegali po domu uzbrojeni
w siatki na ryby na długich wysięgnikach. Po kilku godzinach pogoni mieli jednak
dość, gryzonie okazały się sprytniejsze niż zakładali, a w pudełku nadal
brakowało jednego królika. Umieścili całe wąsate towarzystwo w starym psim
kojcu, którym rozpieszczony pupil Adama gardził i omijał z daleka. Na placu
boju pozostała winowajczyni i niezawodna Celina. Jakby nie dość było kłopotów
zadzwonił menadżer pisarza, który z początku nieco się jąkając długo i zawile
wypytywał go o zdrowie.
- Ja cię
proszę Sten, przejdź w końcu do rzeczy, albo się wyłączam. - Wychrypiał
zniecierpliwiony mężczyzna. Na świeżym powietrzu czuł się o niebo lepiej, ale
nadal wszystko go swędziało.
- Adaś, może
najpierw nalej sobie lampeczkę wina. Najlepiej dwie.- Zaczął ostrożnie. Zauber
na bani było o wiele przystępniejszy.
- Oszalałeś,
chcesz mnie zabić! Kto cię wtedy będzie utrzymywał darmozjadzie? Nie słyszysz
jak skrzeczę? Zrobiłem sobie zastrzyk z Dexavenu, a ty mi tu wyjeżdżasz z
alkoholem. - Co znowu kombinował ten chciwy
imprezowicz? Znali się od lat jak przysłowiowe łyse konie.
- Dobrze już
dobrze, tylko się nie denerwuj. Mam dwie wiadomości, dobrą i złą.
- Gadaj albo
spierdalaj! - Nie wytrzymał mężczyzna.
- Aleś ty
niecierpliwy. To odludzie ci nie służy. Zdobyliśmy kompozytora i to dobrego.
Już jutro możecie zacząć pracę nad piosenką. - Sten gratulował sobie w myślach,
że zadzwonił, zamiast przyjeżdżać z
nowinami osobiście, jak to powinien był zrobić. Wkurzeni pisarze bywali
strasznie niebezpieczni, a ten już w szczególności.
- A druga? -
Miał złe przeczucia, bardzo złe.
- Mój ty najwspanialszy
z pisarzy, ozdobo dzikich plaż, mistrzu pióra i klawiatury, na pewno zdajesz
sobie sprawę, że w pobliżu nie ma hotelu, prawda?
- Hmm...
Wrrr...- Zauberowi od razu do głowy przyszła banda, którą wytwórnia zwaliła mu
na głowę, a teraz ukrywała się przed nim w ogrodzie, bo została pokonana przez
cztery małe króliczki. Dyszeli jak wyrzucone na brzeg wieloryby. Po jakiego grzyba
chodzili na siłownię? Bezużyteczne mięśniaki!
- No właśnie
mój piękny. Dzisiaj w nocy przyjeżdża Demkowicz i musisz gdzieś go wcisnąć.
Chyba w takim dużym domu znajdzie się jakiś pokoik?
- Pogrzało
cię? Moja chata nie jest z gumy pomyleńcu! Nie będę nadskakiwał jakiemuś
rozpieszczonemu lalusiowi! On pewnie nawet pierdzi fiołkami.
- Nie martw
się, to podobno równy gość. Odbiorę go z lotniska.
- O kurwa!!
- Omal się nie udławił ze złości pitą właśnie wodą. To już był szczyt
bezczelności.
- To chyba
znaczy tak? Prawda? - Steven przezornie się rozłączył. Lepiej było nie kusić
licha. Zatarł ręce z radości. Właśnie upiekł dwie pieczenie na jednym ogniu. Słusznie
wybrał drogę kariery, oj słusznie, robił się w tym coraz lepszy.
***
Adam doszedł do wniosku, że jeśli ktoś się
urodził frajerem, frajerem pozostanie. Kto miał miękkie serce, musiał mieć
twardą dupę i nerwy ze stali. Gdyby od razu postawił swoje warunki i wyrzucił
bezdomną bandę na bruk, to teraz nie musiałby kombinować, co zrobi z
Księciuniem, jak w myślach nazwał Demkowicza. Nie miał już ani jednego wolnego
pokoju, a jakoś nie wyobrażał sobie tych przyzwyczajonych do luksusów artystów,
upchanych po dwóch na małej przestrzeni. Pozabijaliby się jak nic, co w sumie
też byłoby jakimś wyjściem tyle, że on musiałby przemianować willę na Luogo di
Omicidio (miejsce mordu). Przez chwilę z lubością rozważał taką możliwość,
pobliski ocean i wysoka skarpa na jakiej stał dom dawały wiele ciekawych opcji.
W ten sposób Zauber zamiast rozwiązać palący problem, utknął w świecie swojej
wyobraźni. Na tarasie było całkiem przyjemnie, pergola zasłaniała go przed podmuchami
wiatru i ostrym słońcem. Kompletnie stracił poczucie czasu.
- Co pan tak
wzdycha? - Zainteresowała się Celina. Pisarz po nagłym ataku złości, ucichł i nawet
jak na niego dziwnie się zachowywał. Od godziny siedział na kanapie czasem się
uśmiechając, to znowu robiąc mordercze grymasy, chwilami nawet pojękiwał.
- Ee..? -
Ocknął się Adam, który właśnie w myślach spychał w przepaść obu aktorów, a ich
wirujące ciała rozbijały się o wystające ze wzburzonej wody, nagie skały.
Zaiste piękny widok, zwłaszcza jak jeszcze do tego dodać rozbłyskujące na tle
zmierzchającego nieba, pioruny. - A właśnie. Czy wypada umieścić gościa na
kanapie w salonie? Mógłby korzystać z natrysku na basenie.
- Co za
bzdury pan wygaduje. - Żachnęła się gospodyni, od roku zafascynowana pięknym
wokalistą. Jakże mogłaby nie zadbać o takie śliczności? Ten leniwy facet,
zbijający bąki na tarasie nie miał serca, ot co!
- To weź go
do siebie!
- Nie
śmiałabym. - Zaczerwieniła się i wytarła mokre ręce do fartucha. -To nie moja
liga i podobno ma już swoją królewnę. A panu tylko głupstwa w głowie.- Oburzyła
się kobieta i podparła pod boki.
- Nigdy nie
wiadomo. Wygląda chuderlawo, tacy lubią duże dziewczynki. Nosiłabyś go na
rękach. - Humor zaczynał mu wracać, a powstająca w jego głowie para wydała mu
się przekomiczna.
- Taa... Idę
się wystroić, więc niech pan zapomni o obiedzie, a może i o kolacji. Na deser
miały być orzechowe podkówki, ale chyba nie zdążę ich upiec. - Celina była
jedyną osobą, która nie bała się jego ciętego języka.
- Och... -
Pisarzowi, który był paskudnym łasuchem, natychmiast zrzedła mina i przeszła
ochota do żartów. - A jakby wysprzątać domek ogrodnika. Stoi pusty, ma
sypialnię i salonik, a nawet skromną łazienkę. Zdążysz?
- Jeśli zjecie
z chlebem wczorajszy gulasz, to pewnie tak. Za to kolacja będzie porządna.
Biedactwo przyjedzie zmęczone i głodne, a takiemu mężczyźnie nie mogę podać
byle czego.
- Ale
ciasteczka będą? - Upewnił się Adam zadowolony, że udało mu się rozwiązać tak
trudne zadanie to, że cudzymi rękami jakoś nie przyszło mu do głowy.
- Mężczyźni!
Tylko żarcie i seks im w głowach.
- No wiesz
ty co.
- No dobra,
panu, to tylko żarcie! - Gosposia machnęła ścierką na obrażonego pracodawcę,
który siedział w fotelu z marsową miną i wydętymi ustami. Nie oglądając się za
siebie poszła przygotować gniazdko dla swoich śliczności. Starała się ze
wszystkich sił odpowiednio je wysprzątać i ozdobić, bo kto wie, może zadowolony
Andriuszka, coś dla niej zaśpiewa. Nieustannie coś poprawiała mimo, że wszystko
lśniło. Miejsce ciągle wydawało jej się zbyt skromne i nieodpowiednie dla
Anioła z Ukrainy. Niestety nie była bogiem i nie potrafiła stworzyć dla niego
nieba.
***
Z lotniska odebrał Demkowicza, kłaniający
się niemal do ziemi i piejący z zachwytu, Steven. Na szczęście piosenkarz nie
zdradził nikomu poza swoją ekipą wiadomości o wyjeździe do L.A, dzięki temu
przy odprawie obyło się bez cyrku. Musiał jedynie rozdać kilkanaście autografów
obsłudze. Ochroniarze zanieśli walizki do taksówki, bo tylko część z nich,
zmieściła się w wynajętej limuzynie. Mężczyzna nie miał zamiaru niczego sobie
odmawiać, a bóg jeden wiedział, w co się ubierali się ludzie w tym
barbarzyńskim kraju. Teraz mógł sobie pogratulować przezorności. Przyzwyczajony
do strojów z delikatnej bawełny od najlepszych projektantów, którzy sami licząc
na reklamę, wciskali mu swoje wyroby, skrzywił się na widok poubieranych w
stylony ludzi, miotających się po sali odpraw. Nie wyobrażał sobie noszenia
czegoś tak paskudnego, w niesamowitym upale, który panował obecnie w L.A.
Ochroniarze zostali w mieście, a jego paplający nieustannie menadżer, wywiózł
na pustkowie. Od kwadransa jechali wąską, asfaltową drogą, po której obu
stronach ciągnął się gęsty, sosnowy las. Nigdzie ani śladu cywilizacji.
Zajechali przed piękną willę, w klasycznym stylu z białym gankiem i
kolumienkami. O dziwo na powitanie nikt im nie wyszedł. Steven zajął się
bagażem, a zaciekawiony Andriei, przez nikogo nie niepokojony, wszedł do holu.
Stojący w kącie zabytkowy zegar z kukułką tak duży, że można by do niego wejść,
musiał kosztować fortunę. Nie miał pojęcia, że polowanie na gryzonie trwało nadal.
Za plecami usłyszał tupot nóg, dwie osoby przebiegły obok, nie zwracając na niego uwagi. Następna
się zatrzymała.
- Jaki
słodziaśny...! - Pisnęła wysoko jasnowłosa kobieta i rzuciła się na niego,
robiąc dziubek z ust. Jedynie dzięki refleksowi, który zawdzięczał czterem
latom trenowania sztuk walki, nie został zmolestowany. Wzięła jednak zbyt duży
rozpęd i przewróciła, usiłującego ją złapać, Georga, który właśnie wyszedł z
kuchni. Miała co prawda niezłe lądowanie, ale znalazła się twarzą w kroczu
aktora. Idący za nim pisarz złapał się za głowę.
- Jenni, ty
obleśna babo! - Wrzasnął na widok, zaszokowanej miny Demkowicza, stojącego z
otwartymi ustami, biedny Ksieciunio trafił wprost z pałacu do domu wariatów. -
Ona jest stuknięta.- Adam zrobił wymowny gest palcem na czole. Pięknie się
przedstawili sławnemu kompozytorowi, nie ma co. Podszedł do mężczyzny z
pojednawczym uśmiechem. Z bliska Andriei był jeszcze przystojniejszy niż w
telewizji. Magia kamer nie oddawała należycie jego egzotycznej urody.
- Witam.
-Wyciągnął rękę, którą nowy gość zignorował. Czarne oczy, obramowane firanką
długich rzęs, patrzyły chłodno z wysokości jakiegoś metra dziewięćdziesiąt.
- I w tym
domu mieszka moja siostra? Natychmiast zabieram ją do domu! - Oburzenie na
chwilę odebrało mu mowę. Nie znosił, gdy ktoś wkraczał bez pozwolenia, w jego
przestrzeń osobistą. Czego mogła nauczyć Zoję, kobieta bez hamulców i zasad,
jak ta nachalna blondyna? A grafoman jeszcze szczerzył zęby. W dodatku
wpatrywał się w niego tymi zielononiebieskimi oczyskami. Nie powinny być takie
wielkie i lśniące niczym dwa bliźniacze jeziora. To było strasznie niemęskie. -
Co z pana za gospodarz?! - Dodał już ciszej.
- Chyba
wyciąga pan pochopne wnioski. - Uśmiech Adama zgasł. Andriei ze zdumieniem
zauważył, że w holu zrobiło się jakby ciemniej.
- Nie sądzę.
- Podetknął mu pod piegowaty nos swój telefon. - Proszę sobie pooglądać. Nie
jest pan za stary na zadawanie się z nastolatką?
- Nie zadaję
się z kobietami. - Starał się trzymać nerwy na wodzy. Gdyby nie ta twarz anioła
już dawno posłałby idiotę kopniakiem za drzwi. Niemożliwe, aby w całych
Stanach, nie znalazł się porządny kompozytor, dysponujący wolnym czasem.
- Ale był
pan żonaty prawda? - Demkowicz nie miał pojęcia na jak niebezpieczną ścieżkę
wkraczał. Byłą pisarza traktowano tutaj jak temat tabu.
- A gówno to
cię obchodzi! - Zadarł głowę i wysunął szczękę do przodu. - Szukasz guza
Ksieciuniu? Co jutro powie twój menadżer jak podbiję ci oko?
- Tak wysoko
nie doskoczysz grafomanie! - Posłał, czerwonemu ze złości mężczyźnie,
protekcjonalny uśmieszek i zmierzł go lekceważąco wzrokiem.
- Już ja
ci...- W tej chwili głodny królik który znalazł niezłą kryjówkę w zegarze,
postanowił udać się w kierunku smakowitych zapachów, dochodzących z kuchni.
Przebiegł dokładnie między ich nogami, zębami zahaczając jedną z nogawek. Obaj
mężczyźni podskoczyli jak na komendę. Andriei poślizgnął się na wypolerowanym
przez pracowitą Celinę parkiecie, nie chcąc upaść chwycił pisarza za ramiona i
obaj runęli na podłogę. Adam dzięki bogu, miał miękkie lądowanie, czego nie
można powiedzieć o leżącym na plecach, postękującym Demkowiczu. Podniósł głowę,
niestety ten sam moment wybrał sobie pisarz, by ją opuścić. Ich usta
niespodziewanie zetknęły się w niechcianym pocałunku. Zerwali się na równe
nogi. Stanęli naprzeciwko, mierząc się oczami. Pierwszy przerwał pojedynek i
odwrócił głowę piosenkarz.
- No, no.
Jaki uroczy rumieniec. - Zauber nie mógł sobie darować złośliwości mimo, że
wargi okazały się bardzo miękkie i ciepłe. - Dawno się nie całowałeś
Księciuniu? - Był autentycznie ciekawy.
- Możesz
zamilknąć? - Czuł, że głupie policzki pieką go coraz bardziej. Ten pismak był w
końcu facetem, więc to na pewno z tego powodu. Wstyd. Tak, to z pewnością chodziło
o wstyd. Mężczyźni nie robili takich rzeczy, a przynajmniej nie w jego
rodzinie.
- No tak,
nic dziwnego. Z takim charakterkiem... - Cała złość mu przeszła na widok zażenowania
mężczyzny. Ten zapracowany głuptas z pewnością nie prowadził bujnego życia
towarzyskiego jak to sugerowały plotkarskie portale. Zwyczajnie nie miał na nie
czasu, albo biorąc pod uwagę jego charakter nie chciał zadawać się z byle kim. Może
faktycznie kochał tę swoją Katię. Fanki będą miały strasznie trudne zadanie,
chcąc rozdzielić tą parę. Postanowił mu trochę odpuścić, przynajmniej na razie.
- Mhm... -
Doszedł do wniosku, że lepiej nie wdawać się z nim w dyskusję. Jeszcze nikt nie
przegadał pisarza, ci dranie, mielenie językiem bez ładu i składu mieli we
krwi. Na myśl o języku, znowu poczerwieniał. Nie miał pojęcia dlaczego.
Paskudny nawyk z dzieciństwa postanowił go skompromitować.
- Chodź, za
mną i zakończmy tą bitwę. - Chciał go wziąć za rękę, ale mu ją wyrwał. Ależ z
tego faceta był dzikus. Zachichotał i ciągnąc mężczyznę za rękaw koszuli
podprowadził go do zegara. Kliknął coś w środku. - Teraz spójrz na ekran. -
Podał mu swoją komórkę. - Co powiedzieliby na to paparazzi?
- Skasuj to
natychmiast! - Andriei zbladł.
- Nie należy
wierzyć we wszystko, co widzisz na zdjęciach. W zależności od tego, co pod nimi
napiszą, ludzie uwierzą niemal we wszystko. Myślałem, że ty jako popularna
osoba, będziesz miał więcej rozsądku. Może szkoda kasować? Fajna pamiątka.
- Oszalałeś?!
- Z zaciętą miną wymazał wszystkie zrobione w feralnym momencie zdjęcia, także
te Jenni i Georgiem. Wyglądali równie nieprzyzwoicie co oni, tarzając się po
parkiecie, a może nawet bardziej.
- Wiesz,
powinieneś poćwiczyć całowanie. - Adam był w siódmym niebie. Właśnie znalazł
sobie nowy, niesamowicie wdzięczny przedmiot, do żartów. Jeśli jeszcze będzie
się tak słodko rumienił, nigdy mu się nie znudzi.
- Gdzie mój
pokój? - Demkowicz ledwo odzyskał panowanie nad sobą, ten okropny facet znowu zaczął
swoje. Tym razem jednak nie dał się sprowokować. Musiał szybko załatwić sprawę
z Zoją. Niestety pozostawało jeszcze popracować nad piosenką. Jak on wytrzyma
tutaj kilka tygodni? Chyba powinien zadzwonić do Katii, nie widział jej od
miesiąca. Zawsze pomagała mu w takich chwilach.