piątek, 31 sierpnia 2018

Rozdział 3


  
Pisarz obudził się wyjątkowo wypoczęty, co mu się bardzo rzadko zdarzało, ze względu na stare, powypadkowe rany, które zawsze w nocy dawały o sobie znać. Uznał, że być może mieszkanie z bandą artystów nie będzie takie złe, jak to sobie na początku wyobrażał. Wyszedł na balkon i wciągnął w płuca poranną bryzę. Słoneczko delikatnie przygrzewało, pokrzykiwały unoszące sie nad falami rybitwy, wszędzie panowała cisza i spokój. Goście chyba nadal spali, bo z pokoi na górze nie dochodził żaden, nawet najlżejszy szmer. W kuchni krzątała się już nieoceniona Celina, pachniało świeżo zaparzoną kawą, bez której pisarz nie wyobrażał sobie poranka.
   Jakże niewinnie zaczął się jeden z tych dni, kiedy to Adam dla własnego dobra nie powinien był wstawać z łóżka, co niestety zbyt późno to sobie uświadomił. Kłopoty okazały się w jego przypadku chodzić nie parami, jak u zwykłych zjadaczy chleba, a całymi stadami. Zupełnie jakby podczas wspinaczki, niechcący kopną nogą jeden mały kamyk, a w zamian na głowę spadła mu cała lawina. Aparat fotograficzny, który miał pomagać wszystkim mieszkańcom Luogo di Silenzio w radzeniu sobie ze wścibskimi fanami i dostarczać codziennie porcji wrażeń o idolach, aby nie szukali ich gdzie indziej, okazał się prawdziwym koniem trojańskim.
A wszytko zaczęło się od kichania...
   Kiedy mężczyzna w ulubionych, pluszowych kapciach wszedł do jadalni, niespodziewanie zakręciło mu w nosie, a oczy zaczęły łzawić. Gospodyni postawiła przed nim parująca filiżankę.
- Apsik..
- Co z tobą, przeziębiłeś się? - Zatroskała się Celina.
- A psi...A pisk...! Jeszcze przed chwilą wszytko było w porządku. - W pośpiechu wziął do ręki papierową serwetkę, bo z nosa zaczęło mu kapać. Znał te objawy, zawsze pojawiały się dosłownie znikąd. Cholerna alergia postanowiła zepsuć mu humor. - Posprzątałaś w domu jakimiś nowymi środkami?
- No przecież wiem, że jest pan uczulony. Idę po zastrzyk, zanim się pan całkiem rozłoży, a potem pomyślimy co się stało. - Kobieta ruszyła w kierunku wiszącej w kuchni apteczki, gdzie w oddzielnym pudełeczku leżały przygotowane jednorazowe iniekcje, przepisane pisarzowi przez lekarza, kiedy to omal nie udusił się po wizycie w sklepie zoologicznym.
- Nie trzeba. - Adam na samą myśl o igle poczuł się jakby trochę lepiej. Może faktycznie gdzieś go zawiało?
- Niech pan nie będzie dzieckiem. - Celina nie znała litości. Złapała swojego opierającego się pracodawcę za ramię i fachowo zrobiła zastrzyk.
- Aa...! - Zawył pisarz. - Ależ ty jesteś brutalna.
- Ktoś musi w tym domu mieć jaja. Padło na mnie. - Odpyskowała mu gosposia. Rzeczywiście z nich dwojga, to z pewnością ona wyglądała bardziej męsko, co zerknąwszy w lustro kątem oka, z przekąsem stwierdził Adam. Ubrana w dżinsy i podkoszulkę bez rękawów kobieta, miała imponujące mięśnie zapaśniczki, w dodatku stylowe tatuaże na ramionach, jeszcze podkreślały jej atuty. Przemknęło mu przez głowę, że może powinien też sobie jakiś zrobić, albo przynajmniej zacząć ćwiczyć. To była jednak tylko chwila słabości. Nie ma co ukrywać, mężczyzna nie był fanatykiem wysiłku fizycznego. Uważał, że basen i spacery z psami zupełnie wystarczały by utrzymać formę. Usłyszał głosy dochodzące z piętra i postanowił się szybko ulotnić. Mimo wszystko był tutaj gospodarzem i nie powinien straszyć gości ponaciąganą piżamą z Roszpunką.
- Ja pieprzę! - O mało nie zaliczył podłogi, bo coś małego i puchatego przebiegło mu pod nogami. - Co to do cholery było?!
- Królik. Chyba. - Mimowolnie roześmiała się gosposia. Adam przedstawiał sobą obraz nędzy i rozpaczy - rozczochrany, usmarkany i czerwony na twarzy ze złości. W dodatku tupał nogami niczym dziecko. Może i wyglądał na łagodnego, ale temperament miał nie od parady.
- Kto przytargał te kicające uszale?! - Wrzasnął ile miał sił w płucach, co nie zabrzmiało zbyt imponująco, z powodu paskudnej chrypki. Schodząca właśnie po schodach Zoja aż podskoczyła, po czym zaczęła się powoli cofać. Wieczorem nie mogła zasnąć, zrobiła sobie spacer wzdłuż plaży, aby ochłonąć  po nadmiarze wrażeń. W pudełku pod drzewem znalazła kartonowe pudełko z gromadką przerażonych, popiskujących maleństw. Ktoś wyrzucił, niczym nikomu niepotrzebne śmieci, cztery śliczne króliczki. No przecież nie mogła ich tak zostawić. Zabrała je do domu, nakarmiła i zrobiła zaciszne legowisko w kąciku sypialni. Jakim cudem znalazły się na parterze, nie miała pojęcia. Chciała rano porozmawiać o nich z pisarzem, niestety nie zdążyła, bo zrobiła się afera.
- Zoja! A ty gdzie?! - Mężczyzna mimo, że ledwo widział przez załzawione i czerwone oczy, zauważył strategiczny odwrót tłumaczki. Na pobladłej twarzy miała wypisaną winę. Dusza biednej dziewczyny usiadła jej na ramieniu z zamiarem ucieczki do Meksyku, bo zdenerwowany pracodawca, niby taki chory, a zbliżał się do niej z prędkością błyskawicy, skacząc po dwa schody.
***
    Demkowicz, napędzany jakimś wewnętrznym niepokojem i strachem o naiwną siostrę, pobił chyba wszystkie rekordy prędkości. Zawsze był niezłym organizatorem, ale tego dnia przeszedł sam siebie. Udało mu się zamknąć wszystkie swoje sprawy, a przynajmniej te najważniejsze, przed wyjazdem do L.A. W południe siedział już w samolocie, niestety zdobył jedynie miejsca w klasie ekonomicznej, której odkąd stał się sławny, unikał jak ognia. Dwaj ochroniarze siedzieli po drugiej stronie pokładu i nie stanowili żadnej pomocy. Chciał czy nie, musiał uzbroić się w cierpliwość i jakoś przetrwać chichoty oraz natrętne spojrzenia siedzących obok dwóch nastolatek. Nie nastawiło go to zbyt pokojowo do świata, tym bardziej, że właśnie czytał ściągnięte na tableta wiadomości, o tym zboczeńcu Zauberze. Zawsze wychodził z założenia, że by odnieść zwycięstwo, należało poznać wroga. Wcześniej nigdy nie widział mężczyzny i nie miał zamiaru oglądać, już wystarczająco go denerwowała, piejąca nad nim z zachwytu przy każdej okazji, Zoja. Nie lubił plotek i niesprawdzonych nowinek internetowych, sam niejednokrotnie bywał ich ofiarą, ale obecnie nie miał czasu na fachowe śledztwo. Musiał się więc zadowolić brukowcami. Już same zdjęcia mężczyzny podniosły mu ciśnienie. Zawsze myślał, że tworzący beletrystykę ludzie to gromada otoczonych kotami, starych panien, bądź zasuszonych staruszków, którzy z nadmiaru czasu na emeryturze, wypisują bzdury. Oczywiście zdarzały się wyjątki, ale raczej rzadko. Tymczasem z czytnika uśmiechała się do niego ładna, chłopięca twarz, z dołeczkami na policzkach i bystrymi, zielononiebieskimi oczami. Czyżby gazety pomyliły się podając wiek mężczyzny? I jaki porządny facet nosił długie włosy? Pewnie taka czupryna, uchodziła w L.A za romantyczną. Dla Andrieia, wychowanego w muzułmańskiej rodzinie, opadające na plecy pukle były ozdobą wyłącznie kobiet. W sumie z jednej strony był zaskoczony młodzieńczym wyglądem, a z drugiej rozczarowany dość przeciętną urodą pisarza. Spodziewał się kogoś, właściwie, sam nie wiedział kogo. W dodatku, tym niewinnym uśmiechem, udało mu się nawet na moment uśpić jego czujność. Przez głupie zdjęcia omal nie zapomniał, że miał do czynienia z wytrawnym podrywaczem, sprowadzającym na złą drogę młode dziewczęta. Na domiar złego ten cały Zauber musiał być naprawdę inteligentny, we wszystkich artykułach widniały nagrody, pochwały, niektóre od poważnych recenzentów.  A to mogło poważnie utrudnić zadanie, przytargania z powrotem do domu zauroczonej dziewczyny, jeśli ten miał wobec niej jakieś plany. Demkowicz postanowił się nie patyczkować, tylko po przyjeździe jasno postawić sprawę - on spełni warunki kontraktu, a doskonale zdawał sobie sprawę, że dobry kompozytor był bezcennym skarbem, ale siostra musiała wrócić na Ukrainę. Znalezienie nowego tłumacza na jej miejsce nie wydawało mu się trudnym zadaniem. Jeśli jednak Zoja nie chciałaby współpracować, bo pisarz z pewnością szybko się podda, zrobi wszystko, by jej go obrzydzić.
***
   W willi Luogo di Silenzio trwał armagedon. Wszyscy mieszkańcy zostali postawieni do pionu i zatrudnieni w charakterze myśliwych, jedynie Adam siedział na tarasie i przysięgał, że nie wróci dopóki nie pozbędą się pieprzonych futrzastych kulek. Dla nudzących się aktorów polowanie stanowiło niejaką atrakcję. Zaśmiewając się biegali po domu uzbrojeni w siatki na ryby na długich wysięgnikach. Po kilku godzinach pogoni mieli jednak dość, gryzonie okazały się sprytniejsze niż zakładali, a w pudełku nadal brakowało jednego królika. Umieścili całe wąsate towarzystwo w starym psim kojcu, którym rozpieszczony pupil Adama gardził i omijał z daleka. Na placu boju pozostała winowajczyni i niezawodna Celina. Jakby nie dość było kłopotów zadzwonił menadżer pisarza, który z początku nieco się jąkając długo i zawile wypytywał go o zdrowie.
- Ja cię proszę Sten, przejdź w końcu do rzeczy, albo się wyłączam. - Wychrypiał zniecierpliwiony mężczyzna. Na świeżym powietrzu czuł się o niebo lepiej, ale nadal wszystko go swędziało.
- Adaś, może najpierw nalej sobie lampeczkę wina. Najlepiej dwie.- Zaczął ostrożnie. Zauber na bani było o wiele przystępniejszy.
- Oszalałeś, chcesz mnie zabić! Kto cię wtedy będzie utrzymywał darmozjadzie? Nie słyszysz jak skrzeczę? Zrobiłem sobie zastrzyk z Dexavenu, a ty mi tu wyjeżdżasz z alkoholem. - Co znowu kombinował ten chciwy  imprezowicz? Znali się od lat jak przysłowiowe łyse konie.
- Dobrze już dobrze, tylko się nie denerwuj. Mam dwie wiadomości, dobrą i złą.
- Gadaj albo spierdalaj! - Nie wytrzymał mężczyzna.
- Aleś ty niecierpliwy. To odludzie ci nie służy. Zdobyliśmy kompozytora i to dobrego. Już jutro możecie zacząć pracę nad piosenką. - Sten gratulował sobie w myślach, że zadzwonił, zamiast przyjeżdżać  z nowinami osobiście, jak to powinien był zrobić. Wkurzeni pisarze bywali strasznie niebezpieczni, a ten już w szczególności.
- A druga? - Miał złe przeczucia, bardzo złe.
- Mój ty najwspanialszy z pisarzy, ozdobo dzikich plaż, mistrzu pióra i klawiatury, na pewno zdajesz sobie sprawę, że w pobliżu nie ma hotelu, prawda?
- Hmm... Wrrr...- Zauberowi od razu do głowy przyszła banda, którą wytwórnia zwaliła mu na głowę, a teraz ukrywała się przed nim w ogrodzie, bo została pokonana przez cztery małe króliczki. Dyszeli jak wyrzucone na brzeg wieloryby. Po jakiego grzyba chodzili na siłownię? Bezużyteczne mięśniaki!
- No właśnie mój piękny. Dzisiaj w nocy przyjeżdża Demkowicz i musisz gdzieś go wcisnąć. Chyba w takim dużym domu znajdzie się jakiś pokoik?
- Pogrzało cię? Moja chata nie jest z gumy pomyleńcu! Nie będę nadskakiwał jakiemuś rozpieszczonemu lalusiowi! On pewnie nawet pierdzi fiołkami.
- Nie martw się, to podobno równy gość. Odbiorę go z lotniska.
- O kurwa!! - Omal się nie udławił ze złości pitą właśnie wodą. To już był szczyt bezczelności.
- To chyba znaczy tak? Prawda? - Steven przezornie się rozłączył. Lepiej było nie kusić licha. Zatarł ręce z radości. Właśnie upiekł dwie pieczenie na jednym ogniu. Słusznie wybrał drogę kariery, oj słusznie, robił się w tym coraz lepszy.
***
   Adam doszedł do wniosku, że jeśli ktoś się urodził frajerem, frajerem pozostanie. Kto miał miękkie serce, musiał mieć twardą dupę i nerwy ze stali. Gdyby od razu postawił swoje warunki i wyrzucił bezdomną bandę na bruk, to teraz nie musiałby kombinować, co zrobi z Księciuniem, jak w myślach nazwał Demkowicza. Nie miał już ani jednego wolnego pokoju, a jakoś nie wyobrażał sobie tych przyzwyczajonych do luksusów artystów, upchanych po dwóch na małej przestrzeni. Pozabijaliby się jak nic, co w sumie też byłoby jakimś wyjściem tyle, że on musiałby przemianować willę na Luogo di Omicidio (miejsce mordu). Przez chwilę z lubością rozważał taką możliwość, pobliski ocean i wysoka skarpa na jakiej stał dom dawały wiele ciekawych opcji. W ten sposób Zauber zamiast rozwiązać palący problem, utknął w świecie swojej wyobraźni. Na tarasie było całkiem przyjemnie, pergola zasłaniała go przed podmuchami wiatru i ostrym słońcem. Kompletnie stracił poczucie czasu.
- Co pan tak wzdycha? - Zainteresowała się Celina. Pisarz po nagłym ataku złości, ucichł i nawet jak na niego dziwnie się zachowywał. Od godziny siedział na kanapie czasem się uśmiechając, to znowu robiąc mordercze grymasy, chwilami nawet pojękiwał.
- Ee..? - Ocknął się Adam, który właśnie w myślach spychał w przepaść obu aktorów, a ich wirujące ciała rozbijały się o wystające ze wzburzonej wody, nagie skały. Zaiste piękny widok, zwłaszcza jak jeszcze do tego dodać rozbłyskujące na tle zmierzchającego nieba, pioruny. - A właśnie. Czy wypada umieścić gościa na kanapie w salonie? Mógłby korzystać z natrysku na basenie.
- Co za bzdury pan wygaduje. - Żachnęła się gospodyni, od roku zafascynowana pięknym wokalistą. Jakże mogłaby nie zadbać o takie śliczności? Ten leniwy facet, zbijający bąki na tarasie nie miał serca, ot co!
- To weź go do siebie!
- Nie śmiałabym. - Zaczerwieniła się i wytarła mokre ręce do fartucha. -To nie moja liga i podobno ma już swoją królewnę. A panu tylko głupstwa w głowie.- Oburzyła się kobieta i podparła pod boki.
- Nigdy nie wiadomo. Wygląda chuderlawo, tacy lubią duże dziewczynki. Nosiłabyś go na rękach. - Humor zaczynał mu wracać, a powstająca w jego głowie para wydała mu się przekomiczna.
- Taa... Idę się wystroić, więc niech pan zapomni o obiedzie, a może i o kolacji. Na deser miały być orzechowe podkówki, ale chyba nie zdążę ich upiec. - Celina była jedyną osobą, która nie bała się jego ciętego języka.
- Och... - Pisarzowi, który był paskudnym łasuchem, natychmiast zrzedła mina i przeszła ochota do żartów. - A jakby wysprzątać domek ogrodnika. Stoi pusty, ma sypialnię i salonik, a nawet skromną łazienkę. Zdążysz?
- Jeśli zjecie z chlebem wczorajszy gulasz, to pewnie tak. Za to kolacja będzie porządna. Biedactwo przyjedzie zmęczone i głodne, a takiemu mężczyźnie nie mogę podać byle czego.
- Ale ciasteczka będą? - Upewnił się Adam zadowolony, że udało mu się rozwiązać tak trudne zadanie to, że cudzymi rękami jakoś nie przyszło mu do głowy.
- Mężczyźni! Tylko żarcie i seks im w głowach.
- No wiesz ty co.
- No dobra, panu, to tylko żarcie! - Gosposia machnęła ścierką na obrażonego pracodawcę, który siedział w fotelu z marsową miną i wydętymi ustami. Nie oglądając się za siebie poszła przygotować gniazdko dla swoich śliczności. Starała się ze wszystkich sił odpowiednio je wysprzątać i ozdobić, bo kto wie, może zadowolony Andriuszka, coś dla niej zaśpiewa. Nieustannie coś poprawiała mimo, że wszystko lśniło. Miejsce ciągle wydawało jej się zbyt skromne i nieodpowiednie dla Anioła z Ukrainy. Niestety nie była bogiem i nie potrafiła stworzyć dla niego nieba.
***
   Z lotniska odebrał Demkowicza, kłaniający się niemal do ziemi i piejący z zachwytu, Steven. Na szczęście piosenkarz nie zdradził nikomu poza swoją ekipą wiadomości o wyjeździe do L.A, dzięki temu przy odprawie obyło się bez cyrku. Musiał jedynie rozdać kilkanaście autografów obsłudze. Ochroniarze zanieśli walizki do taksówki, bo tylko część z nich, zmieściła się w wynajętej limuzynie. Mężczyzna nie miał zamiaru niczego sobie odmawiać, a bóg jeden wiedział, w co się ubierali się ludzie w tym barbarzyńskim kraju. Teraz mógł sobie pogratulować przezorności. Przyzwyczajony do strojów z delikatnej bawełny od najlepszych projektantów, którzy sami licząc na reklamę, wciskali mu swoje wyroby, skrzywił się na widok poubieranych w stylony ludzi, miotających się po sali odpraw. Nie wyobrażał sobie noszenia czegoś tak paskudnego, w niesamowitym upale, który panował obecnie w L.A. Ochroniarze zostali w mieście, a jego paplający nieustannie menadżer, wywiózł na pustkowie. Od kwadransa jechali wąską, asfaltową drogą, po której obu stronach ciągnął się gęsty, sosnowy las. Nigdzie ani śladu cywilizacji. Zajechali przed piękną willę, w klasycznym stylu z białym gankiem i kolumienkami. O dziwo na powitanie nikt im nie wyszedł. Steven zajął się bagażem, a zaciekawiony Andriei, przez nikogo nie niepokojony, wszedł do holu. Stojący w kącie zabytkowy zegar z kukułką tak duży, że można by do niego wejść, musiał kosztować fortunę. Nie miał pojęcia, że polowanie na gryzonie trwało nadal. Za plecami usłyszał tupot nóg, dwie osoby przebiegły  obok, nie zwracając na niego uwagi. Następna się zatrzymała.
- Jaki słodziaśny...! - Pisnęła wysoko jasnowłosa kobieta i rzuciła się na niego, robiąc dziubek z ust. Jedynie dzięki refleksowi, który zawdzięczał czterem latom trenowania sztuk walki, nie został zmolestowany. Wzięła jednak zbyt duży rozpęd i przewróciła, usiłującego ją złapać, Georga, który właśnie wyszedł z kuchni. Miała co prawda niezłe lądowanie, ale znalazła się twarzą w kroczu aktora. Idący za nim pisarz złapał się za głowę.
- Jenni, ty obleśna babo! - Wrzasnął na widok, zaszokowanej miny Demkowicza, stojącego z otwartymi ustami, biedny Ksieciunio trafił wprost z pałacu do domu wariatów. - Ona jest stuknięta.- Adam zrobił wymowny gest palcem na czole. Pięknie się przedstawili sławnemu kompozytorowi, nie ma co. Podszedł do mężczyzny z pojednawczym uśmiechem. Z bliska Andriei był jeszcze przystojniejszy niż w telewizji. Magia kamer nie oddawała należycie jego egzotycznej urody.
- Witam. -Wyciągnął rękę, którą nowy gość zignorował. Czarne oczy, obramowane firanką długich rzęs, patrzyły chłodno z wysokości jakiegoś metra dziewięćdziesiąt.
- I w tym domu mieszka moja siostra? Natychmiast zabieram ją do domu! - Oburzenie na chwilę odebrało mu mowę. Nie znosił, gdy ktoś wkraczał bez pozwolenia, w jego przestrzeń osobistą. Czego mogła nauczyć Zoję, kobieta bez hamulców i zasad, jak ta nachalna blondyna? A grafoman jeszcze szczerzył zęby. W dodatku wpatrywał się w niego tymi zielononiebieskimi oczyskami. Nie powinny być takie wielkie i lśniące niczym dwa bliźniacze jeziora. To było strasznie niemęskie. - Co z pana za gospodarz?! - Dodał już ciszej.
- Chyba wyciąga pan pochopne wnioski. - Uśmiech Adama zgasł. Andriei ze zdumieniem zauważył, że w holu zrobiło się jakby ciemniej.
- Nie sądzę. - Podetknął mu pod piegowaty nos swój telefon. - Proszę sobie pooglądać. Nie jest pan za stary na zadawanie się z nastolatką?
- Nie zadaję się z kobietami. - Starał się trzymać nerwy na wodzy. Gdyby nie ta twarz anioła już dawno posłałby idiotę kopniakiem za drzwi. Niemożliwe, aby w całych Stanach, nie znalazł się porządny kompozytor, dysponujący wolnym czasem.
- Ale był pan żonaty prawda? - Demkowicz nie miał pojęcia na jak niebezpieczną ścieżkę wkraczał. Byłą pisarza traktowano tutaj jak temat tabu.
- A gówno to cię obchodzi! - Zadarł głowę i wysunął szczękę do przodu. - Szukasz guza Ksieciuniu? Co jutro powie twój menadżer jak podbiję ci oko?
- Tak wysoko nie doskoczysz grafomanie! - Posłał, czerwonemu ze złości mężczyźnie, protekcjonalny uśmieszek i zmierzł go lekceważąco wzrokiem.
- Już ja ci...- W tej chwili głodny królik który znalazł niezłą kryjówkę w zegarze, postanowił udać się w kierunku smakowitych zapachów, dochodzących z kuchni. Przebiegł dokładnie między ich nogami, zębami zahaczając jedną z nogawek. Obaj mężczyźni podskoczyli jak na komendę. Andriei poślizgnął się na wypolerowanym przez pracowitą Celinę parkiecie, nie chcąc upaść chwycił pisarza za ramiona i obaj runęli na podłogę. Adam dzięki bogu, miał miękkie lądowanie, czego nie można powiedzieć o leżącym na plecach, postękującym Demkowiczu. Podniósł głowę, niestety ten sam moment wybrał sobie pisarz, by ją opuścić. Ich usta niespodziewanie zetknęły się w niechcianym pocałunku. Zerwali się na równe nogi. Stanęli naprzeciwko, mierząc się oczami. Pierwszy przerwał pojedynek i odwrócił głowę piosenkarz.
- No, no. Jaki uroczy rumieniec. - Zauber nie mógł sobie darować złośliwości mimo, że wargi okazały się bardzo miękkie i ciepłe. - Dawno się nie całowałeś Księciuniu? - Był autentycznie ciekawy.
- Możesz zamilknąć? - Czuł, że głupie policzki pieką go coraz bardziej. Ten pismak był w końcu facetem, więc to na pewno z tego powodu. Wstyd. Tak, to z pewnością chodziło o wstyd. Mężczyźni nie robili takich rzeczy, a przynajmniej nie w jego rodzinie.
- No tak, nic dziwnego. Z takim charakterkiem... - Cała złość mu przeszła na widok zażenowania mężczyzny. Ten zapracowany głuptas z pewnością nie prowadził bujnego życia towarzyskiego jak to sugerowały plotkarskie portale. Zwyczajnie nie miał na nie czasu, albo biorąc pod uwagę jego charakter nie chciał zadawać się z byle kim. Może faktycznie kochał tę swoją Katię. Fanki będą miały strasznie trudne zadanie, chcąc rozdzielić tą parę. Postanowił mu trochę odpuścić, przynajmniej na razie.
- Mhm... - Doszedł do wniosku, że lepiej nie wdawać się z nim w dyskusję. Jeszcze nikt nie przegadał pisarza, ci dranie, mielenie językiem bez ładu i składu mieli we krwi. Na myśl o języku, znowu poczerwieniał. Nie miał pojęcia dlaczego. Paskudny nawyk z dzieciństwa postanowił go skompromitować.
- Chodź, za mną i zakończmy tą bitwę. - Chciał go wziąć za rękę, ale mu ją wyrwał. Ależ z tego faceta był dzikus. Zachichotał i ciągnąc mężczyznę za rękaw koszuli podprowadził go do zegara. Kliknął coś w środku. - Teraz spójrz na ekran. - Podał mu swoją komórkę. - Co powiedzieliby na to paparazzi?
- Skasuj to natychmiast! - Andriei zbladł.
- Nie należy wierzyć we wszystko, co widzisz na zdjęciach. W zależności od tego, co pod nimi napiszą, ludzie uwierzą niemal we wszystko. Myślałem, że ty jako popularna osoba, będziesz miał więcej rozsądku. Może szkoda kasować? Fajna pamiątka.
- Oszalałeś?! - Z zaciętą miną wymazał wszystkie zrobione w feralnym momencie zdjęcia, także te Jenni i Georgiem. Wyglądali równie nieprzyzwoicie co oni, tarzając się po parkiecie, a może nawet bardziej.
- Wiesz, powinieneś poćwiczyć całowanie. - Adam był w siódmym niebie. Właśnie znalazł sobie nowy, niesamowicie wdzięczny przedmiot, do żartów. Jeśli jeszcze będzie się tak słodko rumienił, nigdy mu się nie znudzi.
- Gdzie mój pokój? - Demkowicz ledwo odzyskał panowanie nad sobą, ten okropny facet znowu zaczął swoje. Tym razem jednak nie dał się sprowokować. Musiał szybko załatwić sprawę z Zoją. Niestety pozostawało jeszcze popracować nad piosenką. Jak on wytrzyma tutaj kilka tygodni? Chyba powinien zadzwonić do Katii, nie widział jej od miesiąca. Zawsze pomagała mu w takich chwilach.

4 komentarze:

  1. Ach jak słodko ;) takie niespodziewanie buziaczki zawsze są najlepsze i najdłużej się o nich pamięta

    Pozdrawia Mefisto

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jesteś jedyną osobą, którą zawsze wrzuca mi do spamu, nie mam pojęcia dlaczego. A obaj panowie są mistrzami w oszukiwaniu samych siebie.

      Usuń
  2. HA! Jestem władcą SPAMU , nie każdy to potrafi ;)
    Co nie zmienia faktu, że Twoje książki są moimi ulubionymi od kiedy poznałam Twoją twórczość.
    Rozwijasz się niesamowicie......
    Pozdrawia i weny życzy Mefisto

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    o biedny Adam ma alergię na króliczki... tak to spotkanie było pięknie i ten buziaczek niespodziewany, ale szkoda że skasował to zdjęcie...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń