niedziela, 23 września 2018

Rozdział 7


   
Adam miał ochotę poleniuchować na tarasie niestety, niebacznie wyrażając zgodę na zamianę swojego domu w hotel dla artystów, jeszcze się policzy z wytwórnią za ten pomysł, sam sobie napytał biedy. Polskie poczucie gościnności nie pozwalało mu machnąć ręką na kłopoty lokatorów i zająć swoimi sprawami.  Najpierw musiał doprowadzić do porządku rozhisteryzowaną tłumaczkę, ponieważ jej brat beztrosko zniknął gdzieś przed kolacją i do tej pory się nie pojawił. Czyżby miał coś wspólnego ze stanem siostry? Jeśli tak, na pewno mu tego nie zapomni. Narobił kłopotów, a potem tchórzliwie uciekł pozostawiając go samego na placu boju. Już w holu na widok dziewczyny poczuł, że nie powinien dzisiaj wychodzić z pokoju.
- Przespałem kilka miesięcy i mamy Halloween? - Ubrana w czarną burkę Zoja, z dziurami na oczy, trochę na nią za dużą, wlokącą się po podłodze, przypominała ducha.
- W L.A jest dużo muzułmanek.- Nie miała zamiaru się przebrać, w ten sposób pisarz nie widział tych okropnych, przypominających krowie łaty,  plam na jej ciele. Przy odrobinie dobrej woli mogła uchodzić za tajemniczą damę w tarapatach.
- Jedziemy do lekarza. - Niestety, oprócz Celiny, Adam był jedyną osobą w domu dysponującą wolnym czasem. Nie żeby cierpiał na brak intratnych propozycji, zwłaszcza teraz kiedy stał się sławny. Pieniądze nigdy nie były dla niego ważne, wolał odrobinę poobijać się po domu, niż zaharowywać na śmierć dla mamony. I tak miał jej o wiele więcej niż potrzebował. Aktorzy jak zwykle gdzieś się błąkali, a Demkowicz sprytnie unikał odpowiedzialności. - Lepiej weź ten olejek do opalania, którym się wysmarowałaś.
- Znalazłam też to.- Dziewczyna podała mu buteleczkę po przeterminowanym samoopalaczu. - To na pewno sprawka przeklętego Naj Naj. Zmasakruję mu tą śliczną buźkę!
- Żadnej przemocy, bardzo cię proszę. - Jeszcze tylko brakowało, by między rodzeństwem doszło do bijatyki. Zaczął poważnie rozważać możliwość wyrzucenia wszystkich kłopotliwych gości na bruk, a raczej plażę. Niech sobie rozbiją namioty czy coś. Brat z siostrą nie powinni mieć z tym problemów, w końcu pochodzili z koczowniczego ludu.
   Kiedy dotarli do poczekalni w najbliższym gabinecie dermatologicznym, siedzący tam ludzie obrzucili ich niechętnymi spojrzeniami. Fanatyczni muzułmanie mieli w USA okropną opinię, zwłaszcza po wydarzeniach jedenastego września. Zoja, zawstydzona swoim wyglądem, szła za Zauberem ze spuszczoną głową, trzymając się paska od spodni, zupełnie jak prowadzona na targ niewolnica, co jeszcze pogorszyło ich wizerunek. Nie trzeba było długo czekać na odzew.
- Biedne dziecko.
- Powinni takich gwałcicieli nieletnich zamykać w więzieniach.
- Pewnie sie nad nią znęca.
- Widziałaś jaka zastraszona, ani razu się nie odezwała.
- Leje ją jak nic!
 Podobne uwagi towarzyszyły im dobry kwadrans. Nie bez powodu mawiają, że w kupie siła. Ludzie coraz głośniej dawali Adamowi odczuć swoją pogardę i niezadowolenie. Jak zwykle w takich wypadkach wyżywali się na niewinnej osobie, nie mającej nic wspólnego z tragicznymi wydarzeniami, bo prawdziwych sprawców nie odważyliby się zaczepić. Gdyby spotkali się na ulicy, żadne z nich nie nawet nie spojrzałoby na niego, w obawie przed konsekwencjami. Nieznośna dziewczyna, która swoim demonstracyjnym zachowaniem w stosunku do brata sama na siebie ściągnęła problemy, teraz nie pisnęła nawet słówka w jego obronie. Przeciwnie, jeszcze bardziej się kuliła, robiąc za ofiarę. Kiedy otworzyły się drzwi gabinetu, Adam w końcu odetchnął, nie byłby jednak sobą, gdyby się nie odezwał. Odwrócił głowę i powiódł oczami po koczującym w poczekalni tłumie.
- I to wszystko dostrzegliście przez grubą kieckę? Gratuluję wzroku i spostrzegawczości! Banda psychologów amatorów!
Na szczęście lekarz, widząc co się dzieje szybko wciągnął ich do środka i zamknął drzwi. Znał wojowniczą naturę Adama oraz jego zdolności do rozpętywania piekła, a on dopiero co kupił nowe krzesła i lampy.
-  Czegoś stała jak zaklęta w kamień? - Zezłościł się na dziewczynę pisarz.
- To było takie zabawne. Poczułam się jak wzięta w jasyr branka. - Nie miała absolutnie żadnych wyrzutów sumienia.
- Widzę, że Demkowiczowie mają jakiś nieznany mi rodzaj poczucia humoru. - Mała jędza nawet się nie zarumieniła, nie mówiąc już o jakimś tam zwyczajnym  przepraszam. Wysunęła z rękawa dłoń i pokazała lekarzowi zdumionemu rozmiarami alergii. - W sumie masz rację, nie powinnaś się odzywać. W moim kraju krowy i dzieci głosu nie mają.
- Jest pan okropny! - Ależ ten facet bywał gruboskórny.
- Do usług. - Skłonił się pisarz, obmyślając w duchu zemstę na pomysłowym obrońcy dziewiczej cnoty, dzięki któremu robił za terrorystę. Oby tylko nikt go nie rozpoznał, bo plotki wędrowały tutaj z szybkością huraganu. Opinia stukniętego artysty zmuszającego swoja tłumaczkę do chodzenia w burce i znęcającego się nad biedactwem do niczego nie była mu potrzebna. Dyskretnie zerknął na ekran telefonu, kiedy dermatolog za parawanem badał Zoję. Najpierw odczytał wiadomość od aktorów i to oni wysunęli się w tej chwili na czoło listu osób do natychmiastowego zamordowania w straszny sposób. W jego kolejnej powieści będzie dużo trupów. Może powinien napisać coś o wampirach?
- Zabieramy Demkowicza na miasto. Ktoś musi zrobić z niego mężczyznę. Zrozumiesz po obejrzeniu filmu. - Do sms'a dołączony był link. Włożył do ucha słuchawkę i odpalił YouTube. Szybko tego pożałował, bo temperatura w gabinecie natychmiast podskoczyła o kilka stopni. Kiedy Andriei zbliżał się do zahipnotyzowanej jego spojrzeniem aktorki, zaczął się wachlować ręką, co w połączeniu z cholernym, kojącym, syrenim głosem, podniosło mu znacząco ciśnienie. Wszędzie.
- Chyba zepsuła się klimatyzacja. - Odezwał się słabo do pielęgniarki wpisującej dane pacjentki do rubryczek na komputerze.
- Akurat, widziałam na co pan patrzył. - Posłała pisarzowi szelmowski uśmiech. - To dzisiejszy hit internetu. Po obejrzeniu musiałam sobie wsypać do herbaty parę kostek lodu. Niezły z niego towar co nie? Chętnie nauczyłabym chłopaka kilku sztuczek, skoro z tym całowaniem tak mu nie wychodzi.
-  Boże...!
- Faktycznie, prawie jak bóg. - Przytaknęła mu kobieta.
- Zoja pospiesz się, musimy ratować Andrieia! - Krzyknął w kierunku parawanu. Oblał się zimnym potem na myśl, co właśnie mogą z nim wyprawiać Bred z Georgiem. Mimo wszystko czuł się za piosenkarza odpowiedzialny. Wychowany i rozpieszczony  przez matkę w jakiejś zapyziałej mieścinie na Ukrainie nie miał pojęcia o czyhających na niego zagrożeniach. Chcieli go zabrać do jaskiń wszelkiego zła, a tak niewinny chłopak, szybko wpadnie po uszy w tarapaty. - Może jeszcze nie wyruszyli! - Zawsze warto było mieć nadzieję.
***
   Zanim jednak dotarli do domu, po drodze musieli zrobić zakupy dla Celiny. Przed wyjściem dała im długą na kilometr listę i zagroziła strajkiem, jeśli pominą na niej choć jeden punkt. Na domiar złego w centrum handlowym dopadły go fanki i musiał rozdać dziesiątki autografów zanim się uspokoiły, a ich rozdzierające uszy piski, zamilkły. W takich chwilach często żałował, że stał się rozpoznawalny. Wolałby odpisywać na maile czytelników w zaciszu swojego gabinetu. Jak każdy lubił, kiedy ktoś doceniał jego pracę i wysiłek, ale to co się ostatnio działo w L.A zakrawało na prześladowanie. Jeszcze dwa lata temu nigdy nie przyszłoby mu do głowy, że jako pisarz nie będzie mógł wyjść spokojnie z domu. Głupi film, bijący w kinach rekordy popularności, plus kilka pochopnie udzielonych w telewizji wywiadów, dały mu niespodziewanie status gwiazdy. Nie sądził, by sobie czymś zasłużył na takie zainteresowanie. W swoim mniemaniu, w przeciwieństwie do Demkowicza, był raczej przeciętnym , nie rzucającym się w oczy facetem. Kiedy piosenkarz nawet największym tłumie świeciłby niczym najmocniejszy reflektor, on z powodzeniem by w nim zniknął. Zauber nie doceniał siebie, ani wrodzonego wdzięku jakim obdarowała go szczodrze natura, ani ciętego języka za który kochali go czytelnicy z całego świata. Nie miał ochoty zatrudniać ochroniarzy, by śledzili każdy jego krok, ale jeśli tak dalej pójdzie, będzie musiał rozważyć taką opcję. Współczuł piosenkarzowi, którego popularność rosła w zastraszającym tempie, że nigdzie się bez nich nie mógł ruszyć. W domu zastali jedynie gosposię.
- Może go poszukamy?- Zoja chętnie wyszłaby na miasto, którego jeszcze nie miała okazji zwiedzić. Poza tym podziwianie go w towarzystwie Adama wydało jej sie nad wyraz romantyczne. Mogliby zjeść w jakieś uroczej restauracyjce kolację, pospacerować po parku trzymając się za ręce. Może nawet dostałaby małego całusa. Dalej jej wyobraźnia na razie nie sięgała.
- Niby gdzie? Masz pojęcie ile klubów jest w L.A? - Zrezygnowany klapnął na fotel. Jakoś wszystko tego dnia szło nie tak jak trzeba. - Lepiej zaczekajmy tutaj.
- Na pewno masz jakiś znajomych, którzy mogliby pomóc. - Mężczyźni w pewnym wieku byli jednak nudziarzami.
- Takich nie. W przeciwieństwie do tych dwóch aktorskich miernot nie znoszę włóczyć się po seplunach. - Tylko tego brakowało by widziano go z taką smarkulą w nocnym klubie. Już widział te nagłówki - ,, Znany pisarz i jego małoletnia kochanka", ,,Starszy pan i uczennica" , ,, Dziewczyna, która mogłaby być jego córką". Paparazzi mieli siódmy zmysł i pojawiali się w takich wypadkach jak zaczarowani. Musiałby potem zawieźć Demkowicza do kardiologa, bo z pewnością dostałby zawału. Pisarz choć chętnie słuchał plotek i szczerze się nimi bawił, sam niechętnie bywał ich ofiarą. Wziął do ręki gazetę, by natrętna dziewucha zrozumiała, że to definitywny koniec wycieczek w tym dniu. Adam zanurzył się w ulubionym fotelu. Przejrzał szybko media społecznościowe. Brak jakiejkolwiek informacji o zbiegłych imprezowiczach uznał za dobrą wiadomość. Humor mu się nieco poprawił tym bardziej, że na stoliku zapobiegliwa Celina postawiła talerzyk ze śliwkowym ciastem, grubo okraszonym kruszonką. Uwielbiał takie błogie, ciche popołudnia. U jego stóp leżał pies, Zoja smarowała w sypialni swoje łaty, a gospodyni zajęta w kuchni, nie zawracała mu głowy. Na chwilę się zdrzemnął. Nawet nie zauważył kiedy nastał wieczór.
- Adam... Adam Skarbie. - Owionął go zapach dobrych cygar. Skąd on znał ten głos? Dlaczego durny pies nie szczekał? Niechętnie otworzył oczy.
- Co ty tutaj robisz Richard? - Na widok pochylającego się nad nim mężczyzny żołądek skurczył mu się do rozmiarów orzeszka. Zacisnął ręce na oparciu fotela, by zapanować nad gniewem i wpełzającymi mu na usta przekleństwami. Takie zachowanie jedynie podniecało tego zdradliwego skurczybyka, o którym usilnie próbował zapomnieć i nawet mu się to ostatnio udawało. Nieraz po ostrej sprzeczce lądowali w łóżku, a do tego nie miał zamiaru dopuścić. Zranił go wystarczająco wiele razy, aby nabrał dystansu i rozsądku.
- Przyniosłem ci bilety na zawody. - Oskoczył gwałtownie bo pisarz zwinnie wstał i niespodziewanie kopnął go w kolano. Przed porządnym siniakiem nie uchronił go nawet refleks zawodowego zapaśnika. Nie widzieli się od trzech, długich miesięcy kiedy to po powrocie do mieszkania zastał drzwi zamknięte na klucz, a swoje walizki na wycieraczce. Dobre dusze z sąsiedztwa doniosły na niego, oczywiście kierowane wyłącznie chrześcijańską troską. Uniósł się wtedy dumą, pojechał do hotelu, czego gorzko pożałował. Szybko zorientował się, że skok w bok był wielkim błędem. I tęsknił, tęsknił każdego dnia. Żaden z nowych partnerów nie umywał się do Adama. Postanowił zrobić wszystko by kochanek mu wybaczył. Miał nadzieję, że kiedy emocje nieco opadną będzie skłonny do rozmowy. Adam zawsze najpierw się awanturował, a potem mu wybaczał drobne grzeszki. Jego milczenie i spokój na wieść o jego zdradzie bardzo go zaskoczyły. Nie potrafił zrozumieć, że tym razem przebrał miarę, a nawet najbardziej wyrozumiały człowiek miał jakiś limit.
- Spierdalaj! Jak śmiesz tutaj przychodzić?! - Zamachnął się jeszcze raz, ale tym razem niestety nie trafił. Jaki trzeba było mieć tupet, żeby pojawiać się jak gdyby nigdy nic? Z groźną miną wziął do ręki dzbanek z kompotem.
- Skarbie miej litość. Jutro sędziuję. - Zielononiebieskie oczy, roziskrzone gniewem zawsze odbierały mu rozsądek. Natychmiast zapragnął ten ogień przekuć w coś zupełnie innego. Ten delikatny, zazwyczaj łagodny mężczyzna posiadał w sobie pasję, o której wiedziało niewiele osób.
- Zdychaj gnido! - Nie udało mu się zachować spokoju. Rzucił w zbliżającego się mężczyznę przygotowanym pociskiem, przepadł przez dywan i omal nie wylądował na podłodze. Na szczęście w ostatniej chwili złapał się komody.
- Nadal ci nie przeszło? Zrobisz sobie krzywdę. - Lubił takie zapasy, zimny napój bynajmniej nie ostudził jego zapału. Otarł twarz rękawem.
- Od kiedy cię obchodzi moja krzywda? - Miał do czynienia z idiotą, w dodatku kompletnie pozbawionym poczucia przyzwoitości. Wykorzystał go w najnikczemniejszy sposób, a teraz chciał się pogodzić? Zaczął się cofać, niestety źle wymierzył i został zapędzony do kąta między szafą a ścianą. Prędzej zje swoje kapcie niż pozwoli się pocałować temu durniowi.
- Dajmy sobie buzi na zgodę...- Doskonale znał Adama, a przynajmniej tak mu się wydawało. Pisarz był bardzo namiętny, gdyby udało mu się wziąć go w ramiona, szybko by mu wyperswadował humorki. Nie mógł się doczekać, kiedy te źrenice rozszerzą się wypełnione po brzegi pożądaniem.
- Oszalałeś prawda? - W najgorszym wypadku miał zamiar zawołać na pomoc Celinę. Poczuł wstręt na myśl o dotyku mężczyzny, dla niego ich znajomość skończyła się wraz ze zdradą. Nie należał do osób które by wybaczyły coś takiego, najwyraźniej jednak Richard nie potrafił tego zrozumieć.- Trzymaj łapy przy sobie!...
***
   Bred z Georgiem bawili się o wiele gorzej niż zaplanowali. Demkowicz okazał się wcieleniem samego szatana. Pojenie go alkoholem było jednym z najgorszych pomysłów na jakie wpadli w życiu. Najlepszy klub w mieście, którego byli od lat bywalcami, już nigdy nie wpuści ich za próg. A zaczęło się całkiem niewinnie. W doskonale znanym artystom lokalu posadzili piosenkarza przy barze z kolorowymi drinkami. Obsługujący go przystojny chłopak omal nie rozpłynął się z zachwytu na jego widok. Wyraźnie dawał do zrozumienia, że nie miałby nic przeciwko gorącemu numerkowi na zapleczu.
- Poproszę colę. - Andriei nie znosił hałasu, ranił jego uszy, a tutaj ledwo słyszał swoje myśli. W takim miejscu był jedynie dwa razy w życiu i nie miał z niego najlepszych wspomnień. Wolał bawić się w gronie najbliższych przyjaciół, źle znosił towarzystwo nieznajomych. Miał nadzieję, że aktorom szybko się znudzi i zostawią go w spokoju. Wolałby teraz pracować z Adamem nad piosenką. Zoji też na pewno już przeszedł pierwszy atak wściekłości.
- Masz dowód od paru dobrych lat, więc się nie krępuj, tutaj nikt cię nie nakryje. Ten lokal jest zamknięty dla ogółu.- Kusił Bred.
- Alkohol szkodzi na głos. - Czasami pił wino, ale tylko na specjalne okazje. Nie rozumiał potrzeby podkręcania, przy pomocy wysokoprocentowych trunków, atmosfery.
- Cola z odrobiną whisky. - Zamówił dla wszystkich George. Mrugnął przy tym do barmana, pokazując  na migi o jak sporą odrobinę mu chodziło.
- Niech wam będzie, ale tylko jeden drink. - Postanowił sączyć powoli z nadzieją, że dwaj lowelasi szybko się opiją i będzie mógł zniknąć po angielsku. Niestety nie docenił siły wysokoprocentowego trunku. W dodatku, kiedy tylko odwrócił głowę Bred, pragnący by się wreszcie rozluźnił i zabawił, dolewał mu whisky. Do Andrieia dosiadły się bezceremonialnie dwie, zwabione jego urokiem, panie. Aktorów doskonale znały, ale ten młody, piękny mężczyzna był tak zwanym świeżym mięskiem w stawie pełnym przeterminowanych ryb i wielką niewiadomą, więc tym bardziej je pociągał. W dodatku jego twarz na pewno już gdzieś widziały.
- Brit. - Przedstawiła się blondynka około trzydziestki. - Co tutaj robi samiutki taki śliczny chłopak?
- Jestem z przyjaciółmi. - Zmierzył ją chłodnym wzrokiem Andriei. Dziewczyna była ładna, ale ubrana na seksowny, zdzirowaty sposób, którego nie znosił. Kobieta, która sama nie szanowała własnego ciała, napawała go odrazą.
- Angelina. - Brunetka o wydatnych ustach wyciągnęła do niego rękę, którą zignorował. Miałby dotknąć tej szponiastej, upierścienionej, spoconej łapy? Za nic!
- Andriei Demkowicz. - Odezwał się w jego imieniu Bred. - Na pewno drogie panie juz nieraz słyszałyście go w radiu lub telewizji. - Takie znajomości były w show biznesie bardzo pożądane i przynosiły niezłe profity.
- Och tak. - Wyraźnie ożywiła się Brit. Sama była popularną wokalistką, choć ostatnio jej kariera nieco straciła rozpęd, do czego przyczyniły się chętnie brane przez nią narkotyki. Szczęście jej sprzyjało, miała okazję przetestować najsłynniejszy głos na świecie, zanim dobierze się do niego ktoś inny. Zazwyczaj to mężczyźni prześcigali się, aby choć rzuciła na nich okiem.  - Słodziutki Anioł importowany wprost z Ukrainy.
- Możemy przenieść się do mnie. Mąż właśnie wyjechał z dziećmi na wakacje. - Nie miała nic przeciwko ożywczemu trójkącikowi. Zdjęcia do jej najnowszego filmu zaczynały się za tydzień, więc miała dużo wolnego czasu, a ten czarujący nieznajomy wyglądał na wartego zachodu.  Nawet nie brała pod uwagę innej opcji. Zresztą kto by odmówił gwieździe jej formatu.
- Jak nisko upadliśmy. - Westchną George. - Nawet nie wzięłyście nas pod uwagę. - Trochę niepokoił go fakt, że Demkowicz chwiał się nieco na nogach, a jego czarne oczy nabrały niebezpiecznych błysków.
- Chodź piękny, pokażemy ci jak gorące są kobiety w L.A. - Brit zmierzyła mężczyznę jednoznacznym spojrzeniem. Dawno nie miała nikogo równie smakowitego.
- A kto by tam chciał macać twoje sztuczne cycki. - Powiedział spokojnie Andriei jednym palcem, niczym sztyletem, dźgając lewą pierś zaskoczonej jego zachowaniem kobiety. Czy one naprawdę myślały, że zgodzi się na rolę zabawki ponieważ były bogate i sławne? Wolałby do końca życia śpiewać do kotleta po spelunach niż pójść z którąś do łóżka.  - Pęknie jeśli zrobię to mocniej?
- Jaki bezczelny. - Angelina nie mogła uwierzyć w to co słyszała. Za kogo uważał się ten gówniarz?
- Myślisz, że twoje wargi karpia są seksowniejsze niż balony koleżanki? Wyglądają niczym dwie przejedzone, cierpiące na wzdęcia dżdżownice.
- Może pan chce kawy? Za dużo pan wypił. - Próbował ratować sytuację barman, widząc coraz bardziej wściekłe spojrzenia obu, nieco przebrzmiałych gwiazd. Wiedział, że te pamiętliwe kocice nie darują mężczyźnie obelg.
- Ty dzieciaku lepiej zmień pracę. Nie wstyd ci? Aż tak dobrze płacą za szybkie akcje na zapleczu? - Chłopak najpierw wytrzeszczył na niego oczy, a potem zaczął głośno szlochać w ścierkę, jednocześnie kobiety podniosły krzyk. Natychmiast zbiegli się ochroniarze. Andriei zaczął się z nimi przepychać i skończyło się na tym, że wszyscy trzej panowie wylądowali na ulicy z wilczymi biletami. Aktorzy nie mogli się nadziwić, jakim cudem ten kulturalny mężczyzna, zamienił się pod wpływem alkoholu w pyskatą łajzę bez odrobiny instynktu samozachowawczego. Napytali sobie biedy, te babiszony nie zostawią na nich suchej nitki. Długo czekali na taksówkę dzięki czemu zdążyli nieco przetrzeźwieć. Niestety z piosenkarzem sprawa miała się raczej odwrotnie, ciepłe powietrze w samochodzie jeszcze bardziej go rozebrało. Po dojechaniu na miejsce musieli go wywlec niemal siłą, ciągnąc pod ramiona doprowadzili do domu i oparli o ścianę w holu, gdzie stał z zamkniętymi oczami nie dając oznak życia. Postanowili najpierw sprawdzić teren, woleli nie natknąć się na Adama. Przeklęty regulamin nadal wisiał nad kominkiem. Zajęci szpiegowaniem trochę się oddalili. Nagle usłyszeli dochodzące z salonu krzyki trzech osób, łomot i huk. Biegiem ruszyli z powrotem. Na miejscu zastali niezłe pobojowisko. Stolik kawowy poszedł w drzazgi. Wszędzie walały się skorupy z rozbitych filiżanek. Pisarz z mizernym skutkiem usiłował rozdzielić okładających się pięściami dwóch mężczyzn, w jednym z nich rozpoznali Demkowicza, drugiego nigdy nie widzieli na oczy. Obaj już nieźle zdążyli sobie poobijać facjaty.

1 komentarz:

  1. Hej,
    ej czemu Zoja nawet nie próbowała na prostować sytuacji, zrobiła z Adama kogoś złego, ten filmik z Demkowiczem robi furore w sieci, poznaliśmy troche przeszłość Adama, jaki obrońca z Andrei...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń